Boris Kudlička – scenograf pod presją

2015-10-29 11:19 Tekst: Maja Mozga-Górecka
Boris Kudlicka
Autor: archiwum serwisu Pawilon Słowacji na tegorocznym praskim quadriennale scenografii PQ2015. Fot. Rene Miko/ Divadelny Ústav

Bardzo trudno przy tylu spektaklach cały czas oszałamiać talentem. Są momenty, gdy kondycja artysty słabnie i brakuje sił na zaskakiwanie publiczności. Wiem, że ten moment nadejdzie i próbuję go wyprzedzić. Z tego powodu przerzucam się z działalności teatralnej na architektoniczną i z powrotem – o pracy na pograniczu scenografii i architektury z Borisem Kudličką, znanym słowackim scenografem, współprowadzącym warszawskie biuro WWAA, rozmawia Maja Mozga-Górecka.

Ma Pan za sobą 20 lat współpracy z Operą Narodową w Warszawie. Kilkadziesiąt realizacji scenografii operowych na całym świecie. Jak to się zaczęło?Powinienem kiedyś policzyć, ile ich jest dokładnie. Może 80, a może 100. Ale liczy się tylko na początku. Zawsze myślałem, że będę architektem. Pod koniec lat 80. w naszej części Europy następowały wielkie zmiany, jednak w otaczającym mnie świecie nie udawało się w jeszcze wtedy niczego pięknego zbudować. Byłem w trzeciej klasie liceum i wtedy pojawił się pomysł, że może teatr da mi większą swobodę i szansę na zrealizowanie jakiejś własnej wizji, że w czarnym boksie sceny będzie można pracować bez ograniczeń, jakie się wiążą z pracą architekta. Zacząłem studia w Akademii Sztuk Performatywnych w Bratysławie, na wydziale Scenografii i Kostiumologii. Jako student trzeciego roku podczas praskiego quadriennale scenografii zetknąłem się z polską ekspozycją przygotowaną przez Andrzeja Majewskiego, wówczas naczelnego scenografa Teatru Wielkiego w Warszawie – surrealistyczną, pełną barokowego przepychu. Myślałem wtedy zupełnie innymi kategoriami, ceniłem minimalizm i powściągliwość. Wizja Majewskiego była jednak szalenie wciągająca właśnie przez swoją odmienność. To był świat zupełnie niespotykany w mojej strefie geograficznej. W Czechach i na Słowacji dominowało bardzo oszczędne myślenie o teatrze. Dowiedziałem się, że Majewski wykłada na ASP w Krakowie. Więc gdy moi znajomi wybierali się w tamtą stronę, po prostu wsiadłem z nimi do samochodu. Myślałem, że pokażę mu swoje portfolio i może postudiuję przez rok, zmienię w jakiś sposób swoje myślenie o teatrze, a potem wrócę do Bratysławy. Tymczasem Andrzej zamiast stypendium, zaproponował mi pracę asystenta w Warszawie.

Warszawa to był dobry kierunek?Przede wszystkim dziwny. Nic o tym mieście nie wiedziałem. O Krakowie, owszem. Ale Warszawa kojarzyła się z Układem Warszawskim, polityczno- wojskowymi hasłami „przyjaźni i współpracy” w bloku wschodnim, itp. Poza tym nie byłem pewny, czy chcę się związać z operą. Uważałem ją za gatunek, delikatnie mówiąc, nie do końca ciekawy, rządzący się kliszami, przerysowany, przegadany, oderwany od świata i wyprany z jakiegokolwiek wysiłku intelektualnego. Raczej passé.

Czytał Pan chociaż nuty?Czytałem, rodzice zmusili mnie do nauki gry na gitarze. Ale w domu słuchało się raczej muzyki symfonicznej, mniejszych form. To był więc zwrot o 180 stopni. Musiałem się opery nauczyć. Majewski był fascynującym mówcą.

Szukasz innych wydań ?

Sprawdź archiwum