Grzegorz Rytel, Lucjan Korngold - Warszawa - São Paulo 1897-1963
Mimo sukcesów w Polsce i na świecie Korngold pozostawał architektem „drugiej linii”. Powodów autor książki upatruje w jego braku zaangażowania w działalność środowiskową czy społeczną. Zdobywszy grono klientów w świecie przedwojennych przemysłowców, robił – jak wiele lat później śpiewał Wojciech Młynarski – SWOJE, nie mając powszechnego dziś „parcia na szkło” – recenzja Grzegorza Stiasnego.
Odkąd budynek szczecińskiej filharmonii znalazł się pośród pięciu najlepszych projektów Europy ubiegających się o Mies van der Rohe Award 2015, można głośno powiedzieć to, co szeptano nieśmiało już od dłuższego czasu: Architektura w Polsce znów rozkwita! W trakcie rozmaitych publicznych dyskusji polscy architekci i komentatorzy muszą mierzyć się więc z następującym pytaniem dociekliwej publiczności: Kiedy w końcu jej sława przekroczy krajowe granice i nasi projektanci osiągną globalny rozgłos? Jedyną postacią rozpoznawaną na międzynarodowej scenie architektonicznej związaną z Polską jest dziś Daniel Libeskind, który spędził dzieciństwo w Łodzi.
Tymczasem niedawno w serii wydawniczej Architekci polscy XX wieku ukazała się książka poświęcona Lucjanowi Korngoldowi. U nas znany jest chyba tylko varsavianistom, a przecież pozostawił po sobie realizacje na trzech kontynentach! Jego dzieła pokazywane były na paryskiej wystawie światowej w 1937 roku, wystawiane w nowojorskiej MoMA, a zbudowany według jego projektu wieżowiec był w 1950 roku najwyższym na świecie budynkiem z żelbetu. Dumny architekt pytał wówczas swego przyjaciela Antoniego Słonimskiego: Co o mnie mówią w Warszawie? I jedyną odpowiedzią było: NIC.