Rozmowa z Bolesławem Stelmachem, autorem Centrum Spotkania Kultur w Lublinie
Mam nadzieję, że to co robię czasami bywa sztuką. A i tak prawda okaże się za 100 lat – o relacji między architektura a naturą, mizantropii i inspirującej bezradności z Bolesławem Stelamchem rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Przy otwarciu placu przed Centrum Spotkania Kultur na elewacji wyświetlane były twarze z Indii i Afryki – wielokulturowość w lekkostrawnej, marketingowej wersji. Sam budynek jest neutralny, skupiony na własnej historii. Czy architektura poświęcona wielokulturowości w mieście takim jak Lublin nie musi zabierać głosu, upominać się o społeczności, które znikły z miasta, np. 40-tysięczną gminę żydowską?
Nie każdy budynek w Lublinie musi mówić o Holokauście. Żyły tam kiedyś obok siebie społeczności polska, żydowska, rosyjska, niemiecka – mieszały się języki. Mój przyjaciel, Tomasz Pietrasiewicz, dyrektor Teatru NN, którego cały dorobek poświęcony jest kulturze żydowskiej i jej dramatycznemu końcowi w Lublinie, zaproponował, by przed Centrum rozrzucić kamienie z wyrytymi martwymi językami: cyrylicą, hebrajskim, łaciną, greką. Projekt przewidywał, że litery te będą wyryte na tzw. kurhanach Gutenberga, pochyłych fragmentach frontowej elewacji. Ale, jak powiadał Louis Kahn, dom sam mówi, jaki chce być. Dosłowność bywa nachalnością. Na budowie zdecydowałem, że te litery powinny być wyświetlane na kurhany z rzutników. Kultura żydowska akurat w tym miejscu nie miała swojego wyrazu. W Lublinie tak, ale nie w tym miejscu. Budynkiem opowiadam więc o 44 latach budowania Teatru. To zapis mojego czasu i czasu tego miejsca. Jako student jeździłem na socjalistyczne budowy. Gehenna! Przypominam sobie dziś tamte emocje, nieporadność odczuwania przestrzeni. Wspominam tamtego człowieka, który chciał zrozumieć architekturę, tworzyć sztukę, a wiedział, że to niemożliwe. Dziś po całej długiej drodze widzę, że to najbardziej mnie ukształtowało.