Odlot w historycznym kontekście – o biurowcu Bałtyk Piotr Marciniak
Spojrzenie z ulicy Grunwaldzkiej ukazuje obiekt w skrócie dostosowanym do sąsiedniego hotelu Sheraton, smukła sylweta od ulicy Roosevelta kreuje go na wieżowiec, od Świętego Marcina widoczna jest przysadzista piramida, a w panoramie miasta oglądanej z Winograd albo z drugiej strony rzeki widzimy go jako rozłożysty wachlarz. To duża sztuka nadać jednemu budynkowi taką wielość kształtów. Przezwyciężając wynikające z kontekstu ograniczenia, architektom udało się w tym przypadku wytyczyć zupełnie nowy kierunek w architekturze biurowców – pisze Piotr Marciniak.
Poznań w ostatnich latach nie miał szczęścia do nowych, spektakularnych realizacji architektonicznych. Polityka miejskich decydentów skupiała się raczej na sporcie masowym czy wątpliwych rozwiązaniach komunikacyjnych. Przestrzeń publiczna z rzadka tylko budziła emocje, ostatnio głównie za sprawą nowego zamku na Wzgórzu Przemysła, a inwestorami najciekawszych budynków okazywały się najczęściej uczelnie lub deweloperzy. Projekt pracowni MVRDV już od momentu prezentacji budził spore emocje i był kreowany jako wydarzenie architektoniczne. Problem stanowił jednak przede wszystkim kontekst, w jakim zaplanowano jego realizację. Wydawać by się mogło, że zdegradowana przestrzennie okolica ronda Kaponiera, najważniejszego węzła komunikacyjnego w mieście, nie jest szczególnie odpowiednia dla „ikony”, tym bardziej, że biurowiec miał powstać w miejscu kultowego dla poznaniaków kina Bałtyk.