Miejsce spotkań otwarte na miasto - o ICE Kraków Krzysztof Mycielski
Zdaniem Bohdana Paczowskiego, przewodniczącego jury, konkurs na projekt gmachu odzwierciedlił tradycyjny podział na zwolenników tendencji klasycznych i romantycznych w architekturze, przy czym zwyciężyli ci drudzy. Obcując ze zrealizowanym obiektem, trudno tego doświadczyć. Nowy budynek w większym stopniu stanowi gadżet niż porusza duszę. Ale czy w końcu chodzi tylko o ikonę, czy również o to, co ten budynek daje miastu?– pisze architekt i krytyk architektury Krzysztof Mycielski.
Krakowskie centrum kongresowe miało być czymś więcej niż inwestycją, za pomocą której władze miasta kupują sobie u wyborców kolejną kadencję. Jego wyjątkowa lokalizacja oraz program wzbogacony o funkcje kultury, międzynarodowy konkurs na projekt rozstrzygany w dwóch etapach, wreszcie wybór pracy autorstwa jednej z najbardziej kreatywnych polskich pracowni zapowiadały wyjątkowe wydarzenie architektoniczne.
Wzniesiony po siedmiu latach obiekt niemal nie odbiega od konkursowych wizualizacji. Pod wieloma względami imponuje warsztatem i sprawną koordynacją wielu złożonych zagadnień technicznych. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, iż budynek, który pretendował do miana trwałej ikony architektury stał się co najwyżej jej imitacją. '
Zdaniem Bohdana Paczowskiego, przewodniczącego jury, konkurs odzwierciedlił tradycyjny podział na zwolenników tendencji klasycznych i romantycznych w architekturze, przy czym zwyciężyli ci drudzy. Obcując ze zrealizowanym obiektem, trudno tego doświadczyć. Romantyzm, jeśli nawet odrzemy go z sentymentu do przeszłości, oznacza bezpośrednie odniesienia do emocji odbiorcy. Tymczasem próżno szukać tu nastroju; nowy budynek w większym stopniu stanowi gadżet niż porusza duszę.
W swoich założeniach kontynuować ma krajobrazową opowieść z pobliskiego Muzeum Manggha, którą, jak się okazało, trudno przełożyć na obiekt o wielkomiejskiej skali. Kameralne muzeum jest piękną rzeźbą, wtopioną w linię nadbrzeżnych drzew, o ciekawej fakturze i dyskretnym detalu. Centrum kongresowe, choć również narysowane swobodną linią, nie posiada podobnych atutów. Próbuje uwodzić biomorficzną konwencją, modną jeszcze wówczas, gdy rozstrzygano konkurs, wymagającą jednak niedostępnego w naszej rzeczywistości budżetu i daleko idącej konsekwencji formalnej.
Zastosowane szkło, miejscami nawet gięte w dwóch płaszczyznach, staje się tu ciężkim, jednowymiarowym materiałem, za dnia prawie niwelującym zamierzony efekt transparentności obiektu. Jak napisałby Juhani Pallasmaa – wzrok ześlizguje się z takich płaszczyzn, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia.
Nie ratuje tego przenikający się ze szklanymi fasadami wątek rozpikselowanych, pełnych ścian, które w pracy konkursowej nawiązywać miały materiałami do tradycyjnych krakowskich faktur, ale na skutek oszczędności wykonane zostały z komercyjnej, gładkiej ceramiki.