Zawód Architekt: Stanisław Fiszer
Podstawowa dewiza moja i postmodernistów: jeżeli rzecz nic nie przypomina, to znaczy, że nie ma w niej ani pamięci, ani wiedzy – o nieetycznym sposobie organizacji współczesnych konkursów architektonicznych, nowych technologiach w architekturze i niedokończonym założeniu Ściany Wschodniej w Warszawie mówi Stanisław Fiszer.
Po dyplomie spędził Pan rok w Kambodży. Lata 60., złoty wiek architektury modernistycznej w tym kraju, entuzjastycznie wspieranej przez króla. Czy był to także dla Pana okres twórczy, czy tylko punkt przesiadkowy?
Nie miałem tam wiele do powiedzenia. Pracowaliśmy wraz moją żoną Elżbietą w biurze projektów Ministerstwa Robót Publicznych bez przerwy rysując nieskończoną ilość skrzyżowań, mostów, budynków. Byliśmy pijani wielością tematów. Budynek był często skończony wcześniej niż jego projekt. Specjalnością Elżbiety były łuki tryumfalne zamawiane przez Prince Sihanouk’a dla odwiedzających Kambodżę przywódców innych państw, budowane w cztery dni i po czterech dniach rozbierane. O inwestorze budynku szpitala decydował wynik meczu siatkówki między drużynami ambasady USA i ZSRR; nie zawsze ten, co przegrywał fundował szpital. To był również czas początku amerykańskiej interwencji w Wietnamie, skończyły się żarty, na ulicach Phnom Penh zaczęto wieszać szpiegów na latarniach. Wtedy opuściliśmy Kambodżę i wyjechaliśmy w podróż dookoła świata.
Na początku lat 70. założył Pan własną pracownię w Paryżu. Była ogromna konkurencja? Lęk?
To była bardzo łatwa decyzja. Pracowałem od pięciu lat u tego samego Michela Ducharme’a i robiłem równolegle konkursy. Wygrałem duży konkurs, a Ducharme polecił mnie ważnemu inwestorowi i wszystko poleciało jak na rolkach. Wygrałem w życiu około 50 konkursów, w tym na Archiwa Narodowe w Paryżu, co jest dowodem przeciętnej jakości pracy, konkursy można wygrywać tylko będąc przeciętnym, chyba że jest źle sądzony. Zwycięstwo w konkursie to rezultat kompromisu. Będąc wielokrotnie przewodniczącym sądów konkursowych, zawsze bezskutecznie proponowałem zacząć sądzenie od proponowania zwycięzcy, a nie od eliminowania przegranych czy też poszukiwania kryteriów, jak ich wyeliminować. Dzisiejsza organizacja konkursu jest nieetyczna, nieekonomiczna, absurdalna.
Prawie 40 lat minęło od powstania Pana pierwszych postmodernistycznych projektów we Francji, na przykład Dyrekcji Służb Technicznych Departamentu Meuse w Bar-le-Duc czy szkoły w Combs la Ville. Jak dziś Pan na nie patrzy?
Jestem nimi zachwycony. To wciąż miejsca przyjemne do pracy. W wypadku szkół w nowych miastach regionu paryskiego fenomen starzenia się dzieci i słabej zdolności przemieszczania się rodziców sprawił, że pewne szkoły straciły użytkowników klasycznych i musiały przyjąć inne funkcje.