Zestawienie podwójnie egzotyczne: rozmowa z Lidią Klein
Zestawiając Chile i PRL, chciałam pokazać, że architektura postmodernistyczna wykorzystywana jako element walki politycznej to nie był fenomen typowy wyłącznie dla krajów późnosocjalistycznych, ale że można go zaobserwować również tam, gdzie istniał reżim neoliberalny. O książce „Political Postmodernisms. Architecture in Chile and Poland 1970-1990”, z jej autorką, Lidią Klein, rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Maja Mozga-Górecka: Od kilku lat obserwujemy powrót zainteresowania postmodernizmem. Wielka Brytania wzięła pod opiekę konserwatorską kilkanaście budynków zrealizowanych w tym stylu. W Londynie można zwiedzać dom Charlesa Jencksa. Najmłodszy zabytek w Amsterdamie pochodzi z 1990 roku. W Polsce ten okres w historii sztuki budzi wciąż silne emocje, czego najlepszym dowodem jest spór wokół Solpolu. Powiedz, jak na ten powrót patrzysz z drugiego brzegu Atlantyku, jako adiunkt na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Charlotte?
Lidia Klein: Jeżeli chodzi o opiekę konserwatorską, to chyba nie było jeszcze tutaj czegoś podobnego do wyburzenia Solpolu. Ale na pewno powrót do estetyki postmodernizmu widać wszędzie: w Polsce, Europie, Stanach. Nie tylko we wzornictwie i architekturze. Ta estetyka kwitnie przecież w kulturze popularnej, co manifestuje się w takich serialach jak Stranger Things. Zresztą, jeśli szukać tropów popkulturowych, to Solpol też z nich czerpał, miał kolory żywcem wzięte z serialu Miami Vice.
Również część współczesnych architektów i projektantów zwraca się ku tej estetyce. Czym obecna wersja postmodernizmu różni się od swojej protoplastki z ubiegłego wieku? Estetycznie widzę mnóstwo podobieństw. W świecie produktów wnętrzarskich, gdzie jeszcze pięć lat temu panował modernizm oraz lata 50. i 60. XX wieku, teraz mamy serie kafelków inspirowanych pracami Grupy Memphis. W świecie wysokiego wzornictwa czy wysokiej architektury działa na przykład grupa The New London Fabulous i Adam Nathaniel Furman, który jej nieformalnie przewodzi czy może jest jej najbardziej rozpoznawalnym przedstawicielem. W ich współczesnej wersji postmodernizmu widać skupienie na powierzchownym powielaniu pewnej estetyki, na formalizmie i zafiksowaniu na obrazie. Co nie dziwi, bo postmodernizm od początku był oskarżany o to, że zamiast zajmować się poważnymi problemami o charakterze społecznym, politycznym czy ekonomicznym, tylko i wyłącznie podąża za pieniądzem, kusi klientów atrakcyjnymi wzorami, a przecież nie o to w architekturze chodzi. Nowe pokolenie idzie w tym samym kierunku. Nie ma oczywiście nic złego w tym, że architekci nie zajmują się polityką. Jednak mnie akurat ten aspekt bardzo interesuje. Muszę tu zrobić mały przypis, ponieważ akurat w przypadku Adama Furmana widać chęć zaangażowania się politycznego, choć, moim zdaniem, to jest czysto deklaratywne.