Paweł Grodzicki
W naszej profesji niewiele jest umiejętności, których nie dałoby się zastąpić odpowiednio wyuczoną siecią neuronową czy algorytmem genetycznym – mówi Paweł Grodzicki w rozmowie z Mają Mozgą-Górecką.
W jakim stopniu działania rewitalizacyjne podjęte na warszawskim Polu Mokotowskim są nowatorskie? Znajdziemy tam adekwatne do zmian klimatu spojrzenie na miejski park?
Brak natury w miastach XX-wiecznych i przegęszczenie ich architekturą oraz betonem były ewidentnymi błędami, powinniśmy dążyć pod tym względem do równowagi. I w tym kierunku projektowaliśmy Pole Mokotowskie. Jego fenomen polega na tym, że tworzą go sami użytkownicy i ich aktywności. Nie trzeba go więc wymyślać od nowa, ale raczej zaakceptować i pomóc rozwijać się we właściwym kierunku. Istotne nie było pytanie, jak natura ma służyć człowiekowi, lecz jak człowiek powinien wspomóc naturę. Wbrew pozorom nie jest to myślenie oczywiste, np. plan miejscowy, w ramach którego powstawał projekt, skupiał się głównie na alejach spacerowych wysadzanych szpalerami drzew. Projektowaliśmy trochę w kontrze do tego. Naszym głównym założeniem było, że park musi być „domem” zarówno dla ludzi, jak i natury. Wyobrażając sobie hipotetycznego użytkownika i jego cechy, oprócz istot żywych, jak ludzie czy jeże, uwzględnialiśmy też żywioły, kamienie, pnie powalonych drzew. Dlatego są tam również części względnie dzikie, gdzie ludzie nie będą mieli wstępu. Ze względu na ograniczenia budżetu z całości projektu konkursowego realizowana jest część, głównie zespół całorocznych zbiorników wodnych i tzw. ogród biocenotyczny, pagórki, stawy deszczowe – takie mokotowskie Mazury. Do oczyszczania wody wykorzystujemy naturalne filtry hydrobotaniczne i mineralno-bagienne. Tej skali strategie naturalizacyjne w odniesieniu do zieleni miejskiej są jeszcze w Polsce rzadkie.