Dworzec o dwóch twarzach – o Łodzi Fabrycznej Filip Springer
Wielką zaletą obiektu jest to, czym nie jest. A nie jest galerią handlową. Trend, by dworce podpinać pod komercyjne inwestycje o tym charakterze spowodował wystarczające spustoszenie w krajobrazie polskich miast. Jego smutnym pomnikiem jest całkowicie dysfunkcjonalny dworzec, a właściwie aneks dworcowy, w Poznaniu. Ofiarą tego myślenia stał się też Sopot z handlowym molochem wciśniętym w kameralne dotychczas centrum i Katowice z galerią, która stanęła na gruzach brutalistycznej ikony – pisze Filip Springer.
Łódź bez wątpienia potrzebowała nowego dworca w centrum. Odpowiedź na pytanie, czy potrzebowała akurat takiego dworca i jaka wizja miasta wyłania się z tej inwestycji nie jest już tak jednoznaczna. Na wstępie należy podkreślić, że wielką zaletą obiektu jest to, czym nie jest. A nie jest galerią handlową. Trend, by dworce podpinać pod komercyjne inwestycje o tym charakterze spowodował wystarczające spustoszenie w krajobrazie polskich miast. Jego smutnym pomnikiem jest całkowicie dysfunkcjonalny dworzec, a właściwie aneks dworcowy, w Poznaniu. Ofiarą tego myślenia stał się też Sopot z handlowym molochem wciśniętym w kameralne dotychczas centrum i Katowice z galerią, która stanęła na gruzach brutalistycznej ikony.
Nowy dworzec Fabryczny to jednak obiekt sprawiający wrażenie schizofrenicznego. Z jednej strony nie można mu odmówić miastotwórczej roli. Już choćby w wymiarze symbolicznym – stara stacja była obskurna, brudna i mało funkcjonalna, kojarzyła się ze wszystkimi negatywnymi stereotypami, jakimi Łódź obrosła w ostatnim ćwierćwieczu. Otwarcie nowego dworca w grudniu ubiegłego roku było ważnym wydarzeniem w historii miasta, sam obiekt zaś wręcz z automatu nazwano nowym symbolem Łodzi, pomnikiem zachodzących w niej przemian.
Ale nie tylko o symbolikę chodzi. Od strony zachodniej dworzec rzeczywiście otwiera się na centrum – dość płynnie przechodzi w pochyły plac przykryty częściowo nadwieszonym, ekspresyjnym dachem i spięty z przystankami komunikacji publicznej. Jego architektura pozostawia człowieka raczej obojętnym. Poza skalą założenia trudno tu mówić o jakimś objawieniu. Na nikim nie robią już przecież wrażenia szklane, organicznie wybrzuszone dachy, a to ich obecność wydaje się głównym wątkiem w tym obiekcie. Spora jego część jest bowiem schowana pod ziemią, na formalne szaleństwa nie było więc zbyt wiele miejsca.