Małgorzata Adamowicz-Nowacka
Lubimy wchodzić na dachy, oglądać miasto z nowych ujęć – z Małgorzatą Adamowicz-Nowacka rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Po 10 latach wrócili Państwo na warszawską Pragę z kolejnym ośrodkiem kultury. Nowy obiekt na Gocławiu jest czterokrotnie większy od tego na Saskiej Kępie. Czy przez ten czas zmieniło się myślenie o tym, co takie miejsce powinno dawać mieszkańcom?
Obserwujemy, że dziś nieco inaczej ludzie chcą odbierać kulturę. 10 lat temu funkcjonowali raczej na zasadzie widzów, dziś chcą aktywniej uczestniczyć w wydarzeniach, a nawet samodzielnie je inicjować. Na Gocławiu, który jest olbrzymią dzielnicą, wielkością może równać się z niejednym miastem, pozwolono, by mieszkańcy brali udział w decyzjach programowych i w ten sposób nawiązano z nimi ciekawy dialog. Zarządzający Terminalem Kultury traktują ich raczej jak twórców, niż jak biernych odbiorców. Na otwarciu okazało się na przykład, że chcą klubokawiarni i ona tam powstanie. Możliwe, że nie potrzebujemy już w tego typu obiektach ściśle od A do Z określonej funkcji, lecz samej przestrzeni, w której można się spotkać, którą można adaptować do różnych celów. Z naszej strony myślenie w obu tych miejscach było podobne, zależało nam na tym, by architektura dawała uniwersalną, neutralną odpowiedź na potrzeby użytkowników, żeby oni sami decydowali, co się ma tam zadziać. Jednak jeśli chodzi o Gocław, to większa wszechstronność zastosowań wydarzyła się trochę mimochodem. Te budynki powstawały w innych okolicznościach i przy zastosowaniu innych procedur. Starszy z nich, Klub Kultury na Saskiej Kępie, był projektem zwycięskim w konkursie SARP-owskim i jako taki miał precyzyjnie, sztywno zadany program. Z kolei Terminal Kultury na Gocławiu to efekt przetargu i program był w nim słabo opisany. Wiadomo było, że będzie wykorzystywany przez trzy różne podmioty: bibliotekę, Uniwersytet Trzeciego Wieku i centrum kultury, ale uszczegółowianie nastąpiło potem. Wiele decyzji podejmowano na bieżąco, mieliśmy wrażenie, że zamawiający oczekuje od architekta, że ten wymyśli meritum, czyli funkcje budynku. Od razu było wiadomo, że sercem będzie duża wielofunkcyjna sala, ale jeśli chodzi o pozostałe pomieszczenia, to dopiero w trakcie pracy nad projektem przychodziły pomysły od różnych osób. My zaproponowaliśmy m.in. szklarnie. W końcu włączyła się w proces dyrektorka biblioteki, która dobrze wiedziała, jakie ma potrzeby i narzuciła pewne ramy temu projektowi. Jeśli natomiast chodzi o samą skalę budynków, to już po kilku latach od otwarcia Klubu Kultury na Pradze burmistrz dzielnicy mówił, że obiekt ten jest za mały w stosunku do potrzeb. Regularnie się zdarzało, że więcej osób chciało brać udział w wydarzeniach, niż faktycznie się tam mieściło. To jeden z powodów, dla których gocławski dom kultury miał być większy. Pozwoliła też na to większa niż na Saskiej Kępie działka, nieobwarowana planem miejscowym. W obu budynkach świadomym działaniem z naszej strony była chęć stworzenia nowych perspektyw widokowych. Lubimy wchodzić na dachy, oglądać miasto z nowych ujęć.