Błękitna godzina. 18. Międzynarodowe Biennale Architektury w Wenecji
„Potrafimy radzić sobie ze zmianami” – twierdzi Lesley Lokko, kuratorka 18. biennale architektury w Wenecji. W obliczu światowych wyzwań politycznych, gospodarczych, środowiskowych warto uważnie przyjrzeć się wystawie głównej, w której ponad 70% prezentowanych prac stworzonych zostało przez pojedynczych praktyków lub niewielkie zespoły, a ponad połowa uczestników – po raz pierwszy w historii tego cyklicznego wydarzenia – pochodzi z Afryki lub afrykańskiej diaspory.
#Bluehour – magiczny moment, czas kiedy nie ma cieni, na zdjęciach niebo wychodzi błękitne i fota ujawni więcej szczegółów. Tego koloru światłem zaczyna się wystawa w Cordiere /Arsenale. Dla tych, którzy na La Biennale di Venezia nie są po raz pierwszy, zaskakująca jest ta pustka, wolne przestrzenie, serie dalekich widoków. Jakby powstały w kontraście do przekrzykujących się tu niegdyś ekspozycji, których każdy fragment wołał o uwagę: Ja! Ja! Patrz na mnie! Teraz spokój i czas. Trochę smutek? Na pewno melancholia. Wszak nie przypadkiem Lesley Lokko zamieściła na wejściu cytat: Wszystkie zmiany, nawet najbardziej upragnione, odznaczają się melancholią, bo to, co porzucamy, jest cząstką nas samych; trzeba dla jednego życia umrzeć, aby do innego wstąpić (Anatole France) [il. 1-2].
Karnawał
Za każdym razem pierwsze wejście do Arsenale w trakcie udostępnienia dla prasy, dwa dni przed oficjalnym otwarciem biennale, jest dla mnie przeżyciem. Wrażenia nie są skażone jeszcze niczyimi ocenami, bowiem recenzje dopiero zaczną się pojawiać. Strefa wejściowa to preludium – zapowiedź całości, ale też samodzielny utwór. Czasem manifest, czasem ledwie sugestia – jak w trakcie 12. biennale (2010, Ludzie spotykają się w architekturze, kuratorka: Kazuyo Sejima), kiedy w wejściowej sali Arsenału pojawiła się subtelna rzeźba: Chłopiec ukryty w rybie (The Boy Hidden in a Fish, autorzy: Smiljana Radica i Marceli Correa). Projekt powstał po trzęsieniu ziemi w Chile i był symbolem nadziei na spokojną przyszłość, w chronionym otoczeniu. Ale w kontekście historii biennale architektury (...) dzieło Radica i Correa odbieram (…) także, może nawet najbardziej, jako romantyczny gest, wyrażający tęsknotę za ciszą, spokojem przynależnych do natury form i prawem do odosobnienia – pisałam wówczas w recenzji zamieszczonej na łamach naszego miesięcznika [(Egzaltowani) ludzie spotykają się w (wyjątkowej) architekturze, „A-m” 11/2010].
Tym razem z dala nadciąga dźwięk. W mroku mijamy lustra, nasze sylwetki migają w odbiciach na tle świecących wersetów. Na osi ruchomy obraz – nie sposób nie zatrzymać się przed tym wielkoskalowym słuchowo-wizualno-tekstowo-oralnym gobelinem, jak go nazywa twórca Rhael „LionHeart” Cape, multidyscyplinarny artysta, specjalny uczestnik wystawy. Those With Walls for Windows jest, by użyć słów autora: wezwaniem do broni (...) dla dźwiękowych poszukiwaczy drogi, którzy szukają radosnego, odkupieńczego wyzwolenia karnawału. Nieprzypadkowo właśnie ten utwór pojawia się na początku ścieżki zwiedzania. Wszak karnawał to chwila zmiany, przestrzeń nieograniczonej wolności, zakwestionowanie ustalonych porządków świata, równouprawnienie różnych języków społecznych. Być może wstęp do poznania nieujawnianych wątków rzeczywistości [il. 3].
Często mówi się, że kultura to suma historii, które opowiadamy sobie o nas samych. Chociaż jest to prawda, w stwierdzeniu tym brakuje jakiegokolwiek potwierdzenia, kim jest „my”, o którym mowa. Szczególnie w architekturze dominujący głos był historycznie pojedynczy, ekskluzywny, a ogromne obszary ludzkości były ignorowane przez jego zasięg i moc – finansowo, twórczo, koncepcyjnie – tak jakbyśmy słuchali i mówili tylko w jednym języku. Historia architektury jest zatem niekompletna. Nie błędna, ale niekompletna. W tym kontekście wystawy mają szczególne znaczenie – Lesley Lokko (z oświadczenia na stronie biennale).