Rozmowa ze Stanisławem Rewskim, współautorem osiedla Apartamenty Saska
Jeśli chcemy mieć bardziej zróżnicowane społecznie osiedla potrzebny jest udział miasta. Trudno oczekiwać, że deweloper sam ograniczy swoje zyski – o certyfikacji ekologicznej budynków, grodzonych osiedlach i konieczności zachowania odpowiednich proporcji w architekturze ze Stanisławem Rewskim rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Osiedle Saska wykorzystuje przyrodnicze i topograficzne walory swojego położenia, ale płoty uniemożliwiają swobodny spacer. Czy grodzenia były tematem sporów z deweloperem?
Prawdę mówiąc, starannie zaprojektowaliśmy tę zróżnicowaną topografię, bo pierwotnie teren był płaski. Olbrzymi obszar na tym osiedlu został otwarty, tereny grodzone zajmują tam poniżej 50% całości. Jak w XIX-wiecznych kamienicach, zamknięto dziedzińce budynków. Udało się wyperswadować ogrodzenie całości – istniała taka opcja, ponieważ otwarte uliczki, a także przejście przy kanale, są własnością prywatną. Furtka ogrodzonego zieleńca nie jest zamykana na klucz. Nie chcieliśmy, by drogie rośliny zostały zniszczone przez samochody. Ten sam deweloper budował Marinę Mokotów, uważam więc, że postęp jest ogromny. Wśród naszych klientów są deweloperzy, którzy w ogóle nie chcą grodzić. A gdy tylko oddadzą teren pod zarząd wspólnoty, ta natychmiast sama stawia parkan. Lepiej więc, gdy ogrodzenie zostanie zaprojektowane przez architekta, np. tylko jako dopełnienie linii zabudowy, która sama w sobie pełni już funkcję bariery, niż gdy przystąpią do grodzenia mieszkańcy, kupując najtańszą siatkę i grodząc wszystko dookoła bez opamiętania.