Marek Moskal
Życie pokazało, że określone przez architekta ramy i założone ograniczenia można z powodzeniem przekraczać. O realizacji Browarów Warszawskich, a także wyzwaniach projektowych wynikających z m.in. kryzysu klimatycznego i pandemii z Markiem Moskalem rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Mówił Pan o Browarach: „Naszym celem było przywrócenie miasta miastu”. Jednak to miejsce, które ma robotniczą przeszłość, wydaje się dziś bardzo ekskluzywne. Co tam znajdzie dla siebie mieszkaniec bloków przy Żelaznej?
Projektując Browary, chcieliśmy stworzyć miasto dla wszystkich. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Osoba chcąca się posilić pójdzie do baru lub restauracji, szukająca spokoju trafi na największą w tym rejonie Woli kwietną łąkę, a w upalne dni przechodzień znajdzie schronienie pod drzewami, które zaprojektowaliśmy na każdym wolnym skrawku terenu. Browary nie są ogrodzone, a dzięki gęstej siatce powiązań z sąsiednimi ulicami, również z podwórkami bloków przy ulicy Żelaznej, można tam przyjść z psem na spacer. Można znaleźć fontannę, w której latem bawią się dzieci, a wieczorami trafić np. na letnie seanse kinowe, organizowane na placu przed Warzelnią. Trwają prace wykończeniowe w lokalnym browarze z piwami kraftowymi, dzięki temu udało się podtrzymać tradycję miejsca, które od połowy XIX wieku znane było z warzenia piwa. Ulice zaprojektowaliśmy jako woonerf przystosowany do foodtrucków, można je podłączyć do sieci elektrycznej i instalacji wod.-kan. Dzięki zróżnicowaniu przestrzeni wspólnej zarówno mieszkania, jak i biurowce mają szansę funkcjonować w żywej, miejskiej przestrzeni i są atrakcyjniejsze dla mieszkańców i pracowników.
Niedawno na dachu budynku MCK w Katowicach odbyły się pokazy skoków rowerowych. Gdy projektowaliśmy ten obiekt, nikomu nie przyszło do głowy organizowanie takiego wydarzenia. Życie pokazało, że określone przez architekta ramy i założone ograniczenia można z powodzeniem przekraczać. Mamy nadzieję, że w przypadku Browarów też tak będzie.
Dynamicznie zmieniają się dziś priorytety społeczne w wyniku zagrożeń spowodowanych kryzysem klimatycznym, pandemią, rozwojem sztucznej inteligencji. Czy jedna z największych pracowni w kraju ma think tank, który analizuje te kwestie? Co przy takim tempie zmian może zrobić architekt, który realizuje swoje projekty latami, by nie zostać w tyle?
Nie mamy wyselekcjonowanej grupy, której zadaniem byłoby śledzenie sytuacji na świecie. Wszyscy martwimy się tym, co się dzieje ze środowiskiem, w którą stronę rozwija się technologia, obserwujemy rozwój sztucznej inteligencji. Nieustannie o tym rozmawiamy, co później znajduje odzwierciedlenie w projektach. Ale nie szukamy odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób architekt ma dogonić ten technologiczny pociąg. Zastanawiamy się raczej, czy zamiast pogoni za kolejnymi nowinkami nie powinniśmy zwolnić i pomyśleć o tym, czy nowe gadżety są nam rzeczywiście potrzebne. Czy nie prościej ograniczyć konsumpcję? Czy zamiast budować, nie powinniśmy się raczej skupić na przekształcaniu już istniejących obiektów, a nowe budynki projektować jako „uniwersalne”, które w przypadku zmiany sposobu funkcjonowania mogłyby wciąż działać w sposób prawidłowy? Czy rzeczywiście wyposażenie domu w skomplikowane technologicznie systemy, które szybko się starzeją, psują, które należy cyklicznie serwisować i raz na jakiś czas wymieniać, jest lepsze niż powrót do naturalnych sposobów budowania?
Ponad 20 lat temu powstał projekt Agory, gdzie dużo wysiłku włożyliśmy w zaprojektowanie naturalnych metod przewietrzania i zacieniania. Stosowanie naturalnych materiałów, stropów kumulujących ciepło i chłód pozwoliło wówczas na ograniczenie znacznej ilości energii potrzebnej do funkcjonowania budynku. Powinniśmy dziś wrócić do tych naturalnych metod budowania, ograniczyć ilość technologii i zamiast bezkrytycznie wierzyć w sztuczną inteligencję, więcej wysiłku włożyć w racjonalne, energooszczędne i ekologiczne projektowanie.
W Luksemburgu, niedługo po ukończeniu studiów, pracował Pan przez kilka lat w pracowni Bohdana Paczowskiego. Czy to było doświadczenie, które znacząco Pana ukształtowało?
Było bezcenne. Jest niesłychanie ważne, gdzie stawia się pierwsze kroki, a ja miałem wyjątkowe szczęście robić to właśnie tam. Bohdan Paczowski był znakomitym architektem, twórcą m.in. Sądów Europejskich w Luksemburgu, laureatem nagród w wielu międzynarodowych konkursach architektonicznych. Gdy trafiłem do jego pracowni w latach 90. XX wieku, w Polsce niewiele się budowało, a Atelier d’Architecture Paczowski et Fritsch było wówczas jednym z bardziej cenionych w Luksemburgu. Poznawałem tam warsztat architekta, udało mi się też współpracować przy różnych międzynarodowych konkursach, ścigać się (z różnym skutkiem) z takimi znakomitymi twórcami, jak Zaha Hadid, I.M. Pei, Christian de Portzamparc czy Dominik Perrault.
Dużo większą korzyścią z pobytu w Luksemburgu było jednak poznanie tam innego znakomitego, polskiego architekta – Jacka Michalskiego, przyjaciela Jerzego Szczepanika-Dzikowskiego i Olgierda Jagiełły, z którymi wcześniej współpracował. To dzięki niemu po powrocie do Polski trafiłem do pracowni JEMS.