Browary Wrocławskie
Architekci chcieli zachować jak najwięcej historycznej tkanki, nadając jej funkcje mieszkaniową i usługową. Nadrzędne było otwarcie na miasto i stworzenie przestrzeni dostępnej – piszą Zbigniew Maćków, Roman Rutkowski i Michał Duda o najnowszej realizacji pracowni SRDK Studio Projekt [W WYDANIU CYFROWYM WIĘCEJ ZDJĘĆ].
Obszary poprzemysłowe w mieście, białe plamy wycięte z miejskiej świadomości, żyjące według własnej agendy i swoim rytmem. Zwykle otoczone nieprzejrzystym płotem, generują co najwyżej niezdrową w skutkach ciekawość ulicznych poszukiwaczy przygód. Miasta, które od czasów lokowania przemysłu w ich granicach porozlewały się daleko poza przedmieścia, otaczają te industrialne pozostałości i tworzą z nimi niejasne, przypadkowe siatki powiązań. Analizując procesy reurbanizacji terenów postindustrialnych, należy prześledzić i rozumieć także warstwy natury gospodarczej. Browar Piastowski nie był w stanie utrzymać się w realiach niedotowanej centralnie gospodarki i musiał podążyć znaną ścieżką konsolidacji biznesu. Pozostały po byłym zakładzie przemysłowym teren staje się ciekawym, acz trudnym obszarem do przekształceń przestrzennych, funkcjonalnych i własnościowych. Śledząc losy tych komercjalizacji, można zauważyć, że z uwagi na stopień skomplikowania i wymagania znacznie większych nakładów kapitałowych zwykle dochodzi do nich w czasie kolejnych przesileń koniunktury. Tak było i w omawianym przypadku. Do pierwszej próby doszło za sprawą amerykańskich nabywców (rzadkość na rynku deweloperskim), którzy od Calsberga odkupili cały zakład na fali optymizmu inwestycyjnego lat 2005-2007. Nagły krach, spowodowany kryzysem na rynku kredytów hipotecznych, skutecznie zahamował na kilka długich lat wszelkie prace i doprowadził do odsprzedaży aktywów i całkowite wyjście z rynków CEE. Projekt musiał znów poczekać: na kolejny duży podmiot – Archicom, i na kolejny grzbiet fali koniunktury. Nowego inwestora, prócz standardowego katalogu czynności, czekało też bardzo poważne zadanie społeczne, nazwijmy je „odprzemysłowieniem” świadomości. Wraz z likwidacją funkcji produkcyjnych podupadało zazwyczaj sąsiedztwo. W zamykanych zakładach pracowało kilka tysięcy pracowników, którzy żyli w bezpośredniej okolicy, przenosząc rytm fabryki na rytmy miasta. Utrata pracy i realnych dochodów bardzo szybko degeneruje, także infrastrukturę miejską na stykach, generując wandalizm, zamykanie lokali handlowych, ruchy migracyjne. Z tym wszystkim musi mierzyć się nowy inwestor, chcąc komercjalizować przestrzeń, adresując ją do nowych mieszkańców. Teraz zadaniem browarów jest też podniesienie okolicy. W procesie odzyskiwania miejsca ważna jest konsekwencja w niezacieraniu charakterystycznej, industrialnej typologii. W morzu XIX-wiecznej, kwartałowej zabudowy, wolno stojące obiekty z serią przejść bramnych czy napowietrznych instalacji budują tożsamość. Wzmocniono ją w tym kompleksie także pandzielnicowo poprzez charakterystyczne dominanty elementów wentylacyjnych. Ważne było też właściwe odbudowanie relacji z wodą i koleją jako naturalnymi towarzyszami industrialnej przeszłości. Niezwykle istotna w takim procesie jest moderacyjna rola miasta. I to na kilku poziomach. Zaczynając od skali makro, gdzie filozofia fiskalna jest anachroniczna i zamiast wspomagać procesy rewitalizacyjne, torpeduje je. Środowiska zawodowe od lat postulują zmiany, ale mimo politycznych rotacji obojętność tego paradoksu jest zaskakująco niezmienna. Na drugim biegunie kooperacji z miastem jest mikroskala, polegająca na budowaniu sieci lokalnych powiązań. Miejscy decydenci najchętniej chcieliby, żeby tę pracę wykonał inwestor. Na ile jednak powinniśmy od prywatnej firmy oczekiwać odpowiedzi na wszystkie – również te społeczne i ekonomiczne – wyzwania towarzyszące rewitalizacji? Zbigniew Maćkow