Marlena Wolnik
Kształcono mnie w przekonaniu, że architekt jest przede wszystkim rzemieślnikiem, a tylko czasami artystą. O potrzebie znajomości budowlanego rzemiosła i konieczności realizacji projektu we współpracy z inwestorami z Marleną Wolnik rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Lokalne media informowały, że CAL w Kłokocinie podczas pandemii zarósł chwastami i służył jako przestrzeń niskobudżetowych bankietów. Jak ta architektura – otwarta na możliwości – poradziła sobie z nieoczekiwaną sytuacją?
Ten obiekt, jako pilotażowy projekt, od początku nie miał ściśle narzuconego programu. Jego funkcja miała być uniwersalna, miała być odpowiedzią na potrzeby mieszkańców. Nie zdawałam sobie sprawy, że budynek okaże się tak ważny podczas pandemii. I mam tu na myśli przede wszystkim otwartą wiatę. Projektowana była jako pomieszczenie magazynowe, gospodarcze, a nagle przejęła funkcje głównego miejsca spotkań młodzieży, która z powodu rządowych obostrzeń nie miała możliwości użytkowania przestrzeni zamkniętych. Słyszałam nawet o planach ustawienia tam stołu na wesele. W obecnych czasach ciężko jest znaleźć tak dużą, otwartą, ale zadaszoną przestrzeń, którą można by użytkować w ten sposób. W miejscach publicznych uczestnicy spotkań nie zawsze dbają o zachowanie czystości, więc i tam pewnie zostawały śmieci. Nie uważam, żeby to miejsce zostało po macoszemu potraktowane i nie rozumiem, dlaczego tak odebrali to niektórzy dziennikarze. Pamiętajmy, że nie znajdujemy się w centrum miasta. Skarpy i rów, którymi odprowadzana jest woda opadowa do pobliskiego stawu, porasta roślinność, którą ktoś pewnie uznał za chwasty. Zieleń łąkowa w moim odczuciu bardziej tam pasuje niż klomby czy wygolone trawniki.
Czy ten niskobudżetowy projekt wymagał dużego osobistego zaangażowania architekta?
Budynek powstał w ramach procedury „zaprojektuj i wybuduj”, która nie uwzględnia nadzoru autorskiego. Więc jeździłam na budowę z własnej inicjatywy. Ponieważ nawiązałam dobry kontakt z wykonawcą, udało mi się przypilnować, by większość detali wyglądała tak, jak chciałam. Firma ta zajmuje się głównie ślusarką i stolarką okienną, a tu robota była stricte ciesielska. Był rok 2018, ciężko było o specjalistów, dodatkowo zniechęcała ich pozornie skomplikowana w wykonaniu konstrukcja dachu. Ważne jest w takich sytuacjach, by architektowi udało się przekazać swoją wizję wykonawcy, wytłumaczyć mu pomysł, logikę, dlaczego to ma tak, a nie inaczej wyglądać. Kształcono mnie w przekonaniu, że architekt jest przede wszystkim rzemieślnikiem, a tylko czasami artystą. Znajomość rzemiosła budowlanego jest więc bardzo pomocna, jeśli chce się nawiązać dobry kontakt z ludźmi, którzy nasze wizje wcielają w życie. Moje zaangażowanie było duże również ze względu na Wojtka Studenta, kolegę po fachu, który zmarł przedwcześnie, a przez ostatnie lata swojego życia był w UM Rybnik pełnomocnikiem prezydenta ds. inwestycji i twórcą wielu ważnych inicjatyw w tym mieście. To on był pomysłodawcą CAL-i. Gdy Wojtek nieoczekiwanie zmarł, poczułam się za nie odpowiedzialna.
Dom pod Lasem to było bardziej wyzwanie od strony technicznej czy ludzkiej? Trudno było przekonać inwestora do postawienia domu na wyspie?
Ten dom stoi na mokradłach. Postawienie domu na bezpiecznej wyspie było w tym przypadku logicznym rozwiązaniem, więc inwestorzy przychylili się do tego. Działka budowlana zajmuje tylko część terenu, a jeszcze przed zakupem, zleciliśmy odwierty i okazało się, że, choć wody gruntowe są tam dość wysoko – dlatego też nie ma piwnic – sam dom stanie na piasku. Po wykopach z fundamentów zostało tyle ziemi, że po usypaniu jej wyspa powstała niemal samoistnie. Bardziej się obawiałam, jak klienci zareagują na surowe w swej estetyce okorowane deski na elewacji. Użyłam w rozmowie analogii do jabłka. W trakcie spotkania wycięłam z niego nożem formę, która odpowiadała bryle domu, tłumacząc, że na płaskich powierzchniach mamy gładki miąższ, a na zewnątrz w naturalny sposób nieco bardziej chropowatą skórę. I tak samo będzie z domem. To ich przekonało.
Co jest Pani marzeniem zawodowym?
Przy okazji każdego kolejnego zlecenia zawsze swego rodzaju marzeniem jest dla mnie m.in. to, by osoba, dla której projektuję, była zadowolona z efektu mojej pracy i z tego, że zdecydowała się na projekt właśnie u mnie. Mieć poczucie, że ktoś docenia moje zaangażowanie w pracę i że to co zaprojektowałam, mimo iż czasami wydaje się dość odważne, sprawdza się w życiu i codziennym użytkowaniu. Usłyszałam kiedyś od swojej klientki po kilku latach użytkowania domu: „nic bym tu nie zmieniła”. I to jest dla mnie największy komplement. Jeśli chodzi o marzenia bardziej abstrakcyjne, to należy do nich zaprojektowanie budynku na klifie np. w Irlandii. W 2005 roku wyjechałam tam na kilka lat, było to moje marzenie od liceum. W Irlandii mogłam żyć i pracować w swoim zawodzie. Czułam się tam na tyle dobrze, że ten kraj stał się dla mnie drugą ojczyzną, miejscem za którym wciąż tęsknię. Zachwycił mnie krajobraz zachodniego wybrzeża wyspy, klify z widokiem na bezkres oceanu. Zrealizować projekt w takim miejscu – to byłoby wyzwanie, radość i może właśnie spełnienie zawodowego marzenia.