Rozmowa z Wojciechem Targowskim, autorem Centrum Solidarności w Gdańsku
Jak wielu architektów doświadczam trudu „zejścia” do normalnego życia po dużej, pokonkursowej realizacji – o swojej konfrontacji z zachowawczym środowiskiem gdańskich architektów i konserwatorów, fascynacji rzeźbą oraz poszukiwaniu w architekturze zredukowanych do minimum abstrakcyjnych form mówi Wojciech Targowski.
Trudno sobie wyobrazić budynek bardziej emblematyczny dla najnowszej historii Polski niż ECS. Czy praca nad nim miała dla Pana wymiar osobisty?
Do Gdańska przyjechałem na studia. To był końcowy okres PRL. Pamiętam swój podziw i zdumienie dla chwili wolności w czasie tzw. festiwalu Solidarności, kiedy to wraz z całym miastem, w grudniu 1980 roku, przyszedłem na odsłonięcie pomnika Poległych Stoczniowców. Odwiedzałem tereny stoczni, gdy jeszcze trwała tu praca. Zapadło mi w pamięci wielkie składowisko opartych o stojaki i przygotowanych do montażu, surowych, stalowych blach. To była ogromna, dynamiczna rzeźba o skończonej kompozycji, prawie jak monumentalne prace Richarda Serry. Sekwencja poprzecznych, pokrytych cortenem ścian budynku, to kalka tamtego wspomnienia. Chciałem zawrzeć w architekturze zapamiętaną z tamtego miejsca prostą muzykę – rytmiczny odgłos pracy.