Wspaniały amalgamat: Aleksandra Wasilkowska

2020-08-27 12:02 Rozmawiała: Agata Twardoch
Aleksandra Wasilkowska
Autor: fot. archiwum Aleksandry Wasilkowskiej Aleksandra Wasilkowska

Interesują mnie strategie łączenia skrajnie odległych od siebie, a mimo to często komplementarnych funkcji i porządków. Odgórnego planu z oddolną energią chaosu. Warszawska architektka i artystka o własnych, innowacyjnych sposobach na miejską przestrzeń.

Agata Twardoch: Na początku muszę się przyznać, że niezwykle trudno było mi się przygotować do rozmowy z Tobą. Masz bardzo szeroki i różnorodny dorobek: architektura, urbanistyka, scenografia, sztuka, ostatnio także wnętrza. Do tego kilka publikacji... Zacznę zatem od początku, od Twoich studiów, a potem będę starała się nie zgubić żadnego z głównych wątków. Kończyłaś architekturę na Wydziale Architektury w Warszawie i w École d’Architecture de Bretagne. Pamiętasz jeszcze czego dotyczył Twój dyplom?

Aleksandra Wasilkowska: W Warszawie robiłam dyplom inżynierski, ale wtedy wyglądał inaczej. Najpierw przygotowywało się kilkugodzinny projekt na uczelni, a potem był uzupełniający egzamin ustny. By go zdać, przyjechałam specjalnie z Francji, gdzie już wtedy studiowałam równolegle i gdzie powstawał projekt dyplomowy.

Twój właściwy dyplom tematyką zapowiadał zainteresowanie miastem i jego dwoistością: konflikt między tym, co przyziemne, cielesne a tym, co wysokie, reprezentacyjne i duchowe. Dotyczył Placu Defilad, prawda?

Tak. To był moment, gdy wszyscy się zastanawiali, jak powinna wyglądać stolica, zaczęły się rozmowy o jej policentrycznym rozwoju. I w środku tego była kwestia Placu Defilad, Pałacu Kultury i znajdującego się w jego cieniu bazaru. Część warszawiaków nie zgadzała się z jego istnieniem. Jego tymczasowość i blaszany urok rzekomo nie przystawał do wizerunku stolicy europejskiej. A jednocześnie 70% deklarowało regularne robienie zakupów w halach KDT.

Pamiętam tę dyskusję. Odbiła się echem po całym kraju.

To był bardzo mocny wątek w czasach polskiego euroremontu. Pałac Kultury i otaczający go bazar, a także Jarmark Europa na Stadionie X-lecia, ogniskowały spór o przyszłość stolicy i pewnego rodzaju wyparcie wstydu po czasach, w których kultura DIY i pomysłowość szarej strefy były ważnym elementem naszej kultury. Dyskutowany był plan miejscowy dla placu i nikt nie myślał o jakże pożytecznym bazarze. Większość dyskusji odbywała się na poziomie symboliki i reprezentacji, a nie praktycznych rozwiązań i po prostu komfortu. Nie wiem, czy pamiętasz ten absurdalny pomysł na koronę wokół Pałacu?

Tak, był taki pomysł, żeby go szczelnie obudować.

Ta dyskusja o fallicznym centrum Warszawy wydawała mi się zupełnie niezrozumiała. Uważałam, że targowisko u stóp Pałacu jest wspaniałym antidotum, połączeniem odgórnego z oddolnym, i wymaga tylko ucywilizowania, znalezienia dla bazaru adekwatnej formy architektonicznej. Ta refleksja splotła się akurat z moim doświadczeniem francuskim, w którym dominowało myślenie o architekturze horyzontalnej i policentrycznej. W latach 70. Francuzi świadomie przeprowadzili proces decentralizacji. Dzięki temu powstały bardzo mocne ośrodki poza Paryżem, silne lokalne centra. Widziałam efekty i miało to sens. Dzięki reformie mieszkańcy wsi mieli bardzo dobry dostęp do edukacji i kultury. W Rennes, w którym studiowałam, było bardzo dużo instytucji kultury i bardzo dobrych teatrów. Zarówno w Paryżu, jak i w innych francuskich miastach, rozwijała się kultura lokalna, a bazary, które pełniły funkcje miejskiej agory, miały swoje ustalone miejsce na najbardziej reprezentacyjnych placach. I myśmy na tych targowiskach spędzali bardzo dużo czasu – nie tylko robiliśmy codzienne zakupy, ale wokół nich kwitło nasze życie towarzyskie. Zrozumiałam, jak ważnym ośrodkiem jest bazar i jak kompletnie anachroniczna jest dyskusja na temat jego likwidacji w Warszawie. Z tego wyszedł pomysł na dyplom i projekt nowej formy bazaru na placu Defilad. Zatytułowałam go dosyć pretensjonalnie Miasto symbiotyczne. Ale w rzeczy samej - już wtedy miałam w głowie tę symbiozę superreprezentacyjnego, fallicznego zamku, którym jest Pałac Kultury…

Rzeczywiście! Z tym renesansowym detalem...

I z podgrodziem. Bo to jest dosłownie zamek i podgrodzie. Czyli właściwie kwintesencja tradycji średniowiecznego miasta. Więc bazar pod pałacem był jak najbardziej uzasadniony. Interesowała mnie ich wzajemna relacja, próbowałam nawet przez chwilę namówić Christiana Kereza, żeby wejście do Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprojektował wewnątrz targowiska. Byłoby to wspaniałe połączenie tego, co powszechnie uważamy za nieczyste i niskie z white boxem i świątynią sztuki. Niestety takie inkluzywne myślenie i łączenie funkcji nie ma zbyt wielu zwolenników. A szkoda, bo bazar z natury jest chyba najbardziej inkluzywną przestrzenią miejską i połączenie go ze sztuką, momentami niedostępną i abstrakcyjną, tworzy wspaniały amalgamat. Pomysł ten zrealizowałam później we Wrocławiu, będąc kuratorką wystawy sztuki w przestrzeni targowiska zatytułowanej Bazaristan. Wystawa i seria dyskusji, wykładów i performansów doprowadziła też do projektu rewitalizacji tego miejsca. Wspólnie z artystami i kupcami stworzyliśmy projekt, w którym rzeźby były elementami pawilonów i wystawek kupieckich, a sztuka mieszała się z codziennością. Na poziomie urbanistyki interesują mnie strategie łączenia skrajnie odległych od siebie, a mimo to często komplementarnych funkcji i porządków. Łączenie odgórnego planu z oddolną energią chaosu.

I bazar jest w pewnym sensie kwintesencją tego dylematu - często powstaje bez udziału architekta, a jednak potrzebuje planu i porządku.

Jest on pewnego rodzaju prototypem miejskości. Od 15 lat drążę ten watek. Wcześnie zostałam matką, mieszkałam w śródmieściu i gdy spod domu zaczęły mi znikać warzywniaki, a centra handlowe omijam szerokim łukiem, nie miałam gdzie robić zakupów. Kwestia bazarów stała się dla mnie kwestią praktyczną. Intelektualna fascynacja samoorganizacją w architekturze i doświadczenie macierzyństwa doprowadziły do tego, że bardzo mocno weszłam w bazary. Po dyplomie to były najpierw projekty artystyczne, głównie związane z przestrzenią publiczną. Później publikacje – książki z cyklu Architektura cienia. Dalej - projekty kuratorsko-artystyczne na bazarach. No i dzisiaj w końcu buduję bazary naprawdę. Wytworzyłam własną niszę i papierowe zaangażowanie udało mi się przekuć w jakiś real.

Między innymi za to bardzo cenię Twoją pracę - za konsekwentnie kontynuowane wątki, które się nawarstwiają i w wyniku tego nawarstwiania osiągają nową jakość. Wspominałaś w swojej książce o strukturze emergentnej. Pojawia się w niej ciekawy prototyp platformy kolaboracyjnej – Em_WWA_1.0, która miała ułatwić oddolno-odgórną współpracę. Książka ukazała się w roku 2009, a od tego czasu możliwości technologiczne bardzo się zmieniły. Może teraz udałoby się stworzyć taką platformę?

To był czysto teoretyczny projekt. Takie „co by było, gdyby?”. Razem z Michałem Piaseckim opracowaliśmy bardzo prosty prototyp planowania strategicznego przy pomocy uczących się od siebie algorytmów, który teoretycznie mógłby zastąpić plany rysowane na papierze. To miała być operacjonalizacja reguł, czyli prawa budowlanego i szczegółowych przepisów miejscowych w czasie rzeczywistym. Zamiast niezmiennych zapisów płaskiego rysunku, określającego pierzeje i stałe wysokości, zaproponowałam urbanistykę addycyjną i ewolucyjną, która umożliwiała bardziej organiczny wzrost tkanki miejskiej. Skoro ze względu na ciągle zmieniające się uwarunkowania nie jesteśmy w stanie opracować ostatecznego planu dla całego Placu Defilad, to należałoby uelastycznić strategię przy zachowaniu nieprzekraczalnych brzegowych warunków. O podobnej metodzie pisał Christopher Alexander i Yona Friedman, a dzisiejsze narzędzia umożliwiają analizowanie bardzo złożonych parametrów w krótkim czasie. Zagospodarowanie Placu Defilad oraz budowa MSN i TR Warszawa to właściwe ten przypadek – jeszcze nie zakończyły się prace przy budowie muzeum, ale po drodze wystąpiło tyle zmiennych – na przykład pandemia i kryzys budżetowy – że już być może projekty nie przystają do rzeczywistości. I to jest wyzwanie na przyszłość – jak plany miejscowe i budynki mogą ewoluować i dostosowywać się do zmiennej rzeczywistości. Zwolennicy Nowego Urbanizmu sięgali po narzędzia programowania, ale wciąż algorytmiczna optymalizacja, modelowanie agentowe czy analiza śladu wirtualnego pozostają bardziej w rękach inżynierów ruchu, policji czy straży miejskiej niż urbanistów.

Co więcej, przez silne konotacje z postmodernizmem Nowy Urbanizm zdążył się zdewaluować zanim do końca pokazał na co go stać.

Gdy zaczęłam odkrywać Nowy Urbanizm, trafiłam na profesora Michaela Betty, który na UCL prowadzi bardzo ciekawe badania z zakresu modelowania agentowego. Na przykład, używając narzędzi parametrycznych, bada jak ludzie poruszają się w przestrzeni i jakiego rodzaju decyzje podejmują w zależności od tego, jaką architekturę widzą wokół siebie. Jego strategie optymalizacyjne były używane między innymi w Londynie do zarządzania ruchem podczas tłumnych festiwali. Wskazywał, jak przygotować festiwal w Camden Town, gdy przez tydzień dzielnica będzie sparaliżowana tłokiem turystów: gdzie ustawiać bramki, które wejścia do metra zamykać, żeby tłum w razie paniki mógł się bezpiecznie ewakuować, gdzie są miejsca newralgiczne i trzeba postawić więcej policji. Betty używa narzędzi tzw. complex science do analizy niezwykle złożonych systemów danych. W ten sposób analizuje też struktury budynków m.in. British Museum. To ciekawe narzędzia dla architektów i urbanistów, tylko mamy do nich bardzo ograniczony dostęp.

Czy kiedykolwiek próbowałaś wykorzystywać projektowanie algorytmiczne przy projektowaniu budynków?

Przy pomocy kodu zaprojektowałam wspólnie z Michałem Piaseckim między innymi pawilon wystawowy Assembling in Public w Chelsea College of Art w Londynie. W zamyśle kuratorów miał być czymś w rodzaju samoorganizującego się bazaru idei. Wszystkim zaangażowanym artystom wysłaliśmy proste w obsłudze interfejsy, przy pomocy których mieli wyznaczać wymagania i lokalizacje swoich prac, a wtedy napisany przez nas program automatycznie kształtował złożoną formę całej struktury budynku, która odzwierciedlała setki wyborów przyszłych użytkowników. Później kilkukrotnie używałam kodowania do projektowania budynków, ale po pewnym czasie dotarłam do ograniczeń choćby formalnych. Wszystkie struktury były do siebie bardzo podobne i powtarzalne, zaczęła mnie drażnić ta generatywna estetyka rodem z Minecrafta. Nie było w niej miejsca na „chropowatość", na przykład płaskorzeźby. Wyraźnie brakowało mi ręcznego i rzemieślniczego touchu. I zaczęłam od tego odchodzić, bo zauważyłam, że wszystkie moje projekty, w których używam tych narzędzi, zaczynają być do siebie podobne. Że ta forma generatywna nagle staje się w pewien sposób totalitarna i mało interesująca. Że o ile sama metoda tworzy logiczne struktury i ułatwia techniczne ustawianie czy optymalizację funkcji, to jednak później zamyka się w zbyt powtarzalnej formie. Po tym doświadczeniu zaczęłam inaczej prototypować przestrzeń i teraz, projektując bazary, już tych narzędzi nie używam. Ale nie wykluczone, że będę do nich wracać przy okazji VR'owych projektów.

Opowiedz o którymś swoim projekcie targowiska. Jak będą wyglądać bazary przyszłości, przynajmniej tej najbliższej?

Szukasz innych wydań ?

Sprawdź archiwum