Artur Toboła
Kiedy projektowaliśmy CAL, myśleliśmy o miejscu łatwo dostępnym, przestrzeni oddanej do dyspozycji mieszkańców, do której każdy może wejść. O projekcie Domu Kultury Krzemień, a także innych realizacjach pracowni Grid architekci z Arturem Tobołą rozmawia Maja Mozga-Górecka.
DK Krzemień na etapie konkursu miał być centrum aktywności lokalnej. Dziś to dom kultury z salą na 200 osób i licznymi pracowniami. Czym było spowodowane rozszerzenie programu?
Tematem konkursu było centrum aktywności lokalnej, a więc przestrzeń mało zinstytucjonalizowana. Zmiana organizacji nastąpiła wówczas, gdy obiekt był już skończony. Miasto ogłosiło konkurs na zarządcę CAL-u, jednak żaden partner nie został wybrany. Wówczas samorząd przejął zarząd nad obiektem, wybrał dyrektora i zatrudnił pracowników. I tak CAL, który pierwotnie nie miał kadry, przeistoczył się w znacząco, w porównaniu z CAL-em, doinwestowany dom kultury. Kiedy projektowaliśmy CAL, myśleliśmy o miejscu łatwo dostępnym, przestrzeni oddanej do dyspozycji mieszkańców, do której każdy może wejść. Chcieliśmy zaprojektować scenografię dla ludzkich pomysłów. Stąd też trochę surowa estetyka odporna na zniszczenia. Ale już podczas projektowania zwiększono budżet i pojawiła się nawet presja na powiększenie głównej sali, by CAL mógł prowadzić działalność komercyjną. Proponowane przez nas prosty układ trybun i drewniane podesty do siedzenia finalnie zastąpiono amfiteatrem ze składanymi fotelami i profesjonalnym sprzętem nagłaśniającym, który może być obsłużony tylko przez fachowca-akustyka. Zmieniła się więc niestety wizja tej instytucji. Mówię „niestety”, bo miałem w życiu epizod skandynawski, w którym „klucze” do podobnie funkcjonującej przestrzeni były na wyciągnięcie ręki. Mogłem tam pójść o dowolnej porze i nikt o nic mnie nie pytał. Jedynym nadzorcą było własne sumienie i dyskretny monitoring kamer przemysłowych. Takimi kategoriami myślę. Zresztą niewykluczone, że Krzemień będzie otwartym domem kultury. Przekonamy się o tym po pandemii.