Jerzy Stożek
Wywodzę się ze szkoły, dla której architektura to perfekcyjne rzemiosło. Nie mają dla mnie znaczenia przeszkody techniczne. O związkach architektury ze sztuką i nowych realizacjach z Jerzym Stożkiem rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Klub Studio na AGH przed rozbudową przypominał popeerelowski barak obwieszony reklamami. Czy wykorzystanie istniejącego zasobu było dla Pana walorem tego projektu czy utrudnieniem?
Utrudnieniem. Zawsze przebudowa czegoś jest zadaniem trudniejszym niż budowa. Ten "barak" to była tak naprawdę typowa stołówka z lat 60., obiekt funkcjonalny o dobrej architekturze. Jadłem w takim jako student Politechniki w Gliwicach. Tak się jednak składa, że obiekty z tamtych lat zużyły się i fizycznie i moralnie. Tamten modernizm nie wytrzymał próby czasu. Kiedy zbiorowe żywienie stało się przeżytkiem, stołówka przekształciła się w klub studencki.
Szef klubu, bardzo uparty człowiek, po 10 latach doprowadził do ogłoszenia konkursu, który wygraliśmy. W świecie przetargów na AGH konkurs był ewenementem. Tkanka pozostała po wyburzeniach była powodem ograniczeń i wielu problemów projektowych, te zaś w trakcie budowy stały się wyzwaniem dla budowlańców. Ocalało trochę ze starego budynku: słupy i stropy. Ponieważ jest tam wysoki poziom wód gruntowych, trzeba było zrobić z Klubu statek. Niestety, słupy musiały zostać, przebijają dno. To uroki, w różnym tego słowa znaczeniu, pracy z "zabytkami". Wywodzę się ze szkoły, dla której architektura to perfekcyjne rzemiosło. W krótkich momentach bywa ono sztuką. Nie mają dla mnie znaczenia przeszkody techniczne.