Społeczna rola architekta
Kim jest architekt w Polsce roku 2019? Na czym polega zmiana, którą przeszedł ten zawód w ostatnich 30 latach? W jakim obszarze swojej działalności architekci odnieśli największy sukces, a w jakim dotkliwą porażkę ? Co mają do zaoferowania społeczeństwu? I co będą robić w przyszłości ? O społecznej roli architekta i postrzeganiu tej profesji dyskutują zaproszeni przez nas architekci i badacze reprezentujący kilka generacji, które miały szansę uczestniczyć w wielkiej przemianie polskiej architektury po roku 1989: Olgierd Roman Dziekoński, Paweł Jaworski, Wojciech Kotecki, Agnieszka Labus, Michał Wiśniewski, Szymon Wojciechowski i Marta Żakowska.
Michał Wiśniewski: Architektura istnieje tylko wtedy, gdy ma swoich użytkowników. Kiedy patrzymy na dane socjologiczne opisujące współczesną Polskę, pokazują one, że jesteśmy świadkami strukturalnych transformacji społecznych. Z jednej strony obserwujemy proces depopulacji małych miast. Z drugiej, widzimy, że do tych dużych, jak Warszawa, Gdańsk, Kraków, napływa coraz więcej mieszkańców, często przenoszących się z małych ośrodków. Mamy wreszcie problem zwiększającej się migracji do naszego kraju, która również widoczna jest przede wszystkim w metropoliach. Chciałbym wyjść od podstawowego pytania: czy polska architektura potrafi odpowiedzieć na wyzwania cywilizacyjne, przed którymi dzisiaj stoimy? Czy jest to element dyskusji zawodowej, która toczy się w naszym kraju?
Agnieszka Labus: Zaczęliśmy od tego, że architektura istnieje tylko wtedy, kiedy ma swoich użytkowników. Ja powiedziałaby inaczej – słowami Jaime Lernera, sławnego burmistrza brazylijskiej Kurytyby – architektura jest wtedy dobra, kiedy powstaje z prawdziwych potrzeb. Odpowiadając na postawione pytanie: zależy jak definiujemy architekturę. Czy tylko jako projektowanie budynków, czy znacznie szerzej. Z mojego punktu widzenia istotna jest skala. Mówiąc o trendach i tendencjach, takich jak napływ migrantów, starzenie się społeczeństwa czy postęp technologiczny, powinniśmy najpierw zacząć myśleć w skali makro – planowania przestrzennego i urbanistyki – by zrozumieć skalę mikro – architekturę – i to jak działania czy projekty w tych skalach odpowiadają na współczesne wyzwania. Traktując architekturę głównie jako projektowanie budynków, myślę, że jeżeli chodzi o polską architekturę, to generalnie nie uczymy się na błędach innych, co powoduje, że jest ona zazwyczaj dobra tylko punktowo, a nie systemowo. Odniosę się tu do kwestii, które znam ze swoich badań – do słynnych sun cities w Arizonie, czyli osiedli dla osób starszych powstających w latach 60. Dzisiaj w polskiej architekturze widzimy trend budowania podobnych zespołów mieszkaniowych, w których tak naprawdę nikt nie chce mieszkać. Są one w jakimś stopniu „naznaczone”, często nie spełniają podstawowych fizycznych wymogów, jak dostępność, a gdzie mowa o architekturze, która ma aktywizować czy wywoływać emocje i służyć integracji wielopokoleniowej.
Olgierd Dziekoński: Nie mówiłbym o skali makro czy mikro. W obu tych przypadkach, zawsze, architekt jest sługą inwestora. Tak zawsze było, jest i będzie. Jeżeli świadomość inwestora jest wyższa, to można oczekiwać, że architektura będzie lepsza. Jeżeli jest niższa, architekt musi się mocno natężyć, żeby ją nieco zmienić. Bez względu na to, czy jest to inwestor publiczny czy prywatny. To żadna nowość. Przypominam Państwu książeczkę niejakiego Witruwiusza O architekturze dedykowaną ówczesnemu cesarzowi Rzymu. Był to rodzaj poradnika dla niego jako inwestora, z odpowiedzią na pytanie, czego należy oczekiwać od architekta. W czasie dyskusji, które prowadzimy w Polsce i nie tylko tu, wątek inwestora trochę umyka. Zakładamy, że architekt jest samoistnym bytem, czyniącym to, na czym mu zależy. Czasem bywałem inwestorem publicznym, a czasem architektem. I to dla samego siebie, na przykład kiedy projektowałem własny dom. Musiałem wtedy dyskutować z żoną. Ona mówiła: „Nie wygłupiaj się, no przecież to będzie strasznie dużo kosztowało. Nie rób takich rzeczy, to bez sensu” albo „To jest mało użyteczne”. Mało użyteczne, czytaj: Witruwiusz. Witruwiusz mówił, że architektura ma być piękna, trwała i użyteczna. Jeżeli rzecz jest mało użyteczna, to znaczy, że może jest niedobra, niepotrzebna, zbędna, niewłaściwa, czyli trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Piękne i użyteczne.
Marta Żakowska: Ogromna część powstających dziś w Polsce projektów nie odpowiada na zmiany cywilizacyjne. Jesteśmy do tyłu np. w kontekście starzenia się społeczeństwa czy projektowania dla zdrowia psychicznego i fizycznego. Weźmy na warsztat obecnie najpilniejsze wyzwania, związane z kryzysem klimatycznym. W Polsce powstają głównie inwestycje, które pogarszają sytuację. Mimo, że sytuacja klimatyczna jest naprawdę poważna i niedostosowane do niej projekty przynoszą makabryczne skutki, w Polsce i innych częściach Ziemi, bo emisje mają wpływ na jakość życia wszędzie. Zgadzam się przy tym, że rola inwestora w dzisiejszych czasach jest kluczowa. Architekt może wdrażać część rozwiązań bez szczególnego wskazania dewelopera, ale na część musi mieć jednak dodatkowy budżet lub konkretne warunki od inwestora. W Polskim Związku Firm Deweloperskich powstał niedawno zespół ekologiczny pod nazwą Eco Avengers, który mam przyjemność współtworzyć – mam nadzieję, że przesuniemy granice odpowiedzialności deweloperów. Ale nie zgodzę się z tym, że to tylko inwestor decyduje o kwestiach kluczowych dla jakości życia i samopoczucia mieszkańców i użytkowników danego miejsca. Istnieje sporo ważnych decyzji, które może podjąć architekt. W kontekście kryzysu środowiskowego i klimatycznego i np. faktu, że ludzie dosłownie gotują się w mieszkaniach podczas upałów, czy że używamy cały czas klimatyzacji, przez co szkodzimy całej Ziemi, architekt ma bardzo dużo do gadania. Takich spraw jest multum. Niektóre decyzje nie niosą za sobą kolejnych kosztów. Wystarczy na przykład zastosować jasne materiały do pokrycia dachu i jezdni i jeżeli tylko wdrożymy tę decyzję w okolicy, obniży to temperaturę w danym miejscu średnio o 6 stopni i jednocześnie konieczność używania klimatyzacji. Architekt odgrywa przy tym bardzo dużą rolę w dyskusji, w poszerzaniu świadomości w inwestycjach i wśród klientów. Ma on do dyspozycji sporo małych „zagrań”, które niosą ze sobą duże konsekwencje, bardzo wpływają na jakość życia, a czasem nawet na możliwość przeżycia trudnych momentów, np. fal upałów, na terenie inwestycji.
Szymon Wojciechowski: Miasto postrzegam jako grę. Mamy tu graczy, a stosunki między nimi nie są jednoznaczne i proste. Nie można powiedzieć, że architekt jest Panem Bogiem, albo, że jest jest sługą dewelopera. Architektura to dla mnie scena, rama do życia. Inwestora motywuje zysk, oczywiście, ale nie tylko. Architekt również prowadzi swoją grę. Buduje sobie „pomniczek” w ustanowionych przez władzę ramach. Ale motywacją i dla architekta, i dla inwestora jest użytkownik, życie, bo nikt z nas nie chce przecież, by nasze budynki stały puste. Deweloper będzie budował takie mieszkania, jakie ludzie, kierując się różnymi motywacjami, chcą kupować. Każdy z graczy ma swoją rolę. Każdy walczy o swoje, władza plasuje się trochę wyżej, bo ona nadaje reguły gry. W zasadzie powinna tylko ustanawiać zasady: w postaci planów miejscowych, wuzetek, szerszych uregulowań ekologicznych, certyfikacji, itd. W tej grze jest bardzo wiele czynników wzajemnie się wzmacniających, osłabiających, ale u jej podstaw mamy przede wszystkim popyt, czyli to, czego chcą ludzie. Jeżeli będzie to popyt na dobrą architekturę, zostanie ona wymuszona na władzy i na deweloperach.
Wojciech Kotecki: Zgadzam się, że dzisiaj rola architekta jest dużo bardziej skomplikowana niż w czasach mojego idola Le Corbusiera, kiedy projektant przypisywał sobie rolę decydowania o tym, jaka ma być przyszłość. Z drugiej strony, nie mogę się zgodzić się z tym, że architekt jest po prostu narzędziem w rękach inwestora. Jesteśmy zawodem zaufania publicznego, i bardzo poważnie to traktuję. Jesteśmy też zawodem usługowym i działamy na rzecz naszego usługodawcy. Szacunek dla inwestora jest bardzo ważny, a zrozumienie jego potrzeb kluczowe. Z mojej praktyki wynika, że klienci oczekują od nas rozsądku, szacunku nie tylko dla nich, ale też dla społeczeństwa, środowiska; pewnej mądrości i umiejętności niepodlegania bezwzględnie ich oczekiwaniom. Oczywiście, jako architekci mamy wagę piórkową w całym tym procesie. Nie mamy energii inwestycyjnej ani władzy. Natomiast mamy dosyć szerokie holistyczne spojrzenie i wydaje mi się, że potrafimy spinać ze sobą różne obszary życia. Moim zdaniem, rola architekta dzisiaj niekoniecznie polega na tworzeniu pięknych budynków, które przynoszą wysokie profity, tylko na byciu rodzajem mediatora na tej właśnie planszy do gry, o której mówił Szymon. Architekt umie odczytać, co twierdzą poszczególne strony i powiedzieć: „Słuchajcie, może to się da tak ułożyć, żebyście wy zarobili pieniądze, zasoby naturalne były w możliwy sposób uszanowane i żebyśmy nie uczynili zła sąsiadom”. I żeby na koniec polityk miał sukces polityczny i przeciął wstęgę. Szukanie tego konsensusu na wielu polach to tak naprawdę usługa, po którą przychodzą do nas dzisiaj deweloperzy. Chcą po prostu receptury, jak to wszystko ma zadziałać, by mogli długoterminowo funkcjonować, niekoniecznie w negatywnych rejestrach.
Paweł Jaworski: Trudno mi zrozumieć zestawienie makroproblemów z mikrorozwiązaniami. Wiele miejskich zjawisk, w tym migracje, to problem strukturalny, więc wymaga strukturalnego rozwiązania. Rozwiązania, o których mówiła Marta, są fajne, ale nic nie zmieniają. Obniżenie temperatury o 6 stopni na fragmencie osiedla, to nie jest zmiana systemu.
Marta Żakowska: Nie mówiłam o zmianie systemu. Mówiłam tylko, że w niektórych bardzo poważnych sprawach architekt nie jest tylko sługą inwestora – jest obarczony odpowiedzialnością względem użytkowników i Ziemi i ma możliwości. Te 6 stopni ratuje życie – póki nie ma systemowego rozwiązania dotyczącego projektowania w dobie śmiertelnych fal upałów, to architekci muszą o nie walczyć.
Paweł Jaworski: Myślę, że te 6 stopni uprzyjemnia życie.
Marta Żakowska: Nie, nie, często je ratuje. Świat płonie, Polska też. Od 33 stopni nagle bardzo wyraźnie rośnie śmiertelność. Te 6 stopni może uratować bardzo wielu ludzi.
Paweł Jaworski: Chciałbym wrócić do problemów. Jeżeli mamy je rozwiązywać, to kluczowy jest, nawiązując do wypowiedzi Pana Olgierda Dziekońskiego, powrót do tego, kto jest naszym klientem i który z naszych klientów rozwiązuje przedstawione przez Ciebie Michale problemy. Naszym klientem zazwyczaj jest władza, na różnych poziomach. Dla mnie pytaniem źródłowym byłoby to, na ile jesteśmy w stanie wpływać na władzę, żeby na przykład zmieniała pewne regulacje, pewne rzeczy systemowo przygotowywała do rozwiązania. Poza tym cały czas mam problem z taką metaforyką, że architekt jest mediatorem. To zakłada sytuację bycia poza interesami. Ale od nich nie da się uciec. Architekt zawsze reprezentuje czyjeś interesy. Nie da się być poza tą grą i powinniśmy być tego świadomi.
Szymon Wojciechowski: Mamy ograniczenia, ale mamy także pole do działania. Podoba mi się ten przykład dotyczący temperatury. Jest mnóstwo takich rzeczy do zrobienia. Róbmy, co możemy.
Olgierd Dziekoński: Nie jest tak, że architekt jest bezrozumnym narzędziem. Jest on jak najbardziej rozumnym narzędziem. A kwestia jego odpowiedzialności – jako rozumnego uczestnika procesu – stanowi przedmiot i sens tego zawodu. To po pierwsze. Po drugie, nie istnieje on w próżni społecznej. Jeżeli popatrzymy na badania opinii społecznej z 2014 roku, wykonane przez CBOS na wniosek Akademii Leona Koźmińskiego, okazuje się, że 20% gospodarstw domowych miało kiedyś kontakt z architektem. Co ciekawe, najczęściej mieli go ludzie w średnim wieku. Inne ważne pytanie w ankiecie dotyczyło tego, kto ma wpływ na wygląd miast. Są to władze lokalne – 55%, architekci na drugim miejscu – 11%. Przy czym wśród respondentów, którzy kiedyś korzystali z usług projektantów, wskaźnik ten wyniósł 15%. Ci sławni deweloperzy, o których mówiliśmy, uzyskują tylko 8%. Te badania są tożsame z analizami prowadzonymi kiedyś przez Ministerstwo Kultury na zlecenie Kancelarii Prezydenta oraz przez SARP. Rozziew pomiędzy rolą architekta i władz lokalnych, a miejscem inwestora jest bardzo charakterystyczny. Najbardziej charakterystyczne i ciekawe jest jednak to, że osoby budujące własne domy, odpowiadające za około 40% całości budownictwa mieszkaniowego w Polsce, w opinii respondentów tylko w 4% ponoszą odpowiedzialność za wygląd miasta. Oznacza to, że ludzie nie utożsamiają się z własną, osobistą odpowiedzialnością. Dyskusja o architektach nie może odrywać się od tego społecznego wymiaru zrozumienia roli architektury. Te same badania mówią, że ludzie są bardzo z niej zadowoleni. Na ogół na pytanie, czy podoba się Państwu estetyka polskich miast, czy są ładne, dobrze zaplanowane, powstają tam ładne, ciekawe budynki, „raczej tak” odpowiada 52% respondentów, „zdecydowanie tak” 15%. A zatem, to co w środowisku architektonicznym i krytyków architektury jest bardzo często kontestowane, dla społeczeństwa szeroko rozumianego, czyli dla ludzi, którzy kupują mieszkania od deweloperów, jest bardzo dobre.
Michał Wiśniewski: Pozwolę sobie przywołać jeszcze inne badania. Narodowe Centrum Kultury w ubiegłym roku przygotowało raport W dialogu z otoczeniem. Społeczne postrzeganie przestrzeni publicznej i architektury w Polsce. Na pytanie „Czy potraficie Państwo wymienić z imienia i nazwiska jakiegoś architekta?”, na 1000 badanych osób, tylko 60 osób udzieliło odpowiedzi, czyli około 6%. Tym najbardziej znanym architektem w Polsce obecnie jest Antonio Gaudi. Drugi to Bernardo Bellotto, zwany Canaletto, który architektem nie był. To dużo mówi o postrzeganiu naszego zawodu. Chciałbym się jeszcze odwołać do metafory gry i zapytać, który z graczy w ciągu ostatnich 25, 30 lat najwięcej się nauczył i nabył najwięcej kompetencji dotyczących kształtowania przestrzeni?
Szymon Wojciechowski: Ruchy miejskie. Nie jestem bezkrytycznym entuzjastą tego, co robią, ale uważam, że ich rola przy „robieniu hałasu”, swoistym lobbingu, jest nieoceniona. Ma wpływ na wszystkich. I to oni najwięcej się nauczyli. Deweloperzy też, bo zaczynają wybiegać myślą w przyszłość. Władze – tu proces jest najwolniejszy z natury rzeczy. Generalnie uważam, że w miastach polskich z przestrzenią nie jest tak źle. Kiedy rozmawia się z obcokrajowcami, którzy przyjeżdżają do Warszawy, strasznie zniszczonej przez wojnę i komunę, mówią, że to fantastyczne miasto ze świetną komunikacją i miejskim życiem. Znam Szkotów, Włochów i innych, którzy po prostu chcą osiedlać się w Warszawie.
Marta Żakowska: To prawda, tylko że bardzo często są to ludzie, którzy znają głównie centrum. Kiedy zabierze się ich na Targówek czy Białołękę, pokaże korki, brak przestrzeni publicznych, grodzenie osiedli, betonozę czy brak dobrego transportu, perspektywa się trochę zmienia.
Paweł Jaworski: Są ruchy społeczne, które szkodzą przestrzeni albo koncentrują się w absurdalny sposób na jakiejś sprawie. Ruchy miejskie to fenomen dużych miast. Jest ich dosłownie kilka i działają w wielkich ośrodkach. Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, kto nauczył się najwięcej.