Rozmowa z Józefem Franczokiem
Dla mnie w budynku najważniejsze jest to, co on wywołuje w ludziach, możliwości, jakie daje. Chęć do spotkań może być jedną z takich rzeczy. Ale żeby wspólnota była dobra, musi też istnieć dobry indywidualizm – o minimalizmie w architekturze sakralnej, projektowaniu w oparciu o konsultacje społeczne oraz potrzebie prywatności w przestrzeni z Józefem Franczokiem rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Minimalizm nie jest językiem kościoła katolickiego. Jak doszło do powstania tak konsekwentnie ascetycznej realizacji, jak klasztor w Dobrzeniu Wielkim?
Kościół przez wieki był mecenasem dobrej sztuki, jednak współczesna architektura sakralna w Polsce przeważnie nie ma wysokiej jakości, często jest byle jaka. Przygotowując się do tego projektu, czytaliśmy zalecenia posoborowe, które określają, jak powinna wyglądać przestrzeń sakralna. Jest tam mowa o prostocie, o skupieniu się na tym, co istotne, wiara, że w chrześcijaństwie pod prostotą kryje się coś najważniejszego. I nasz projekt wpisał się w tę estetykę. Poznaliśmy się z siostrami przy projekcie Domu Pomocy Społecznej, który przylega do klasztoru. Na tamten projekt zdecydowały się, mimo albo właśnie dlatego, że zaproponowaliśmy im inne rozwiązanie niż ich wizja rozbudowy. Realizacja dobrze zadziałała, siostry czuły tamtą przestrzeń. W konsekwencji zamówiły też przebudowę klasztoru. To był budynek z okresu PRL-u, średnio co 20 lat go rozbudowywano, wykorzystując głównie substandardowe materiały. Część belek stropowych wisiała praktycznie w powietrzu, w piwnicach stała woda. Ostatecznie 80% wyburzyliśmy. Język materiałowy klasztoru to kontynuacja domu opieki. Ale sióstr nie ujęła opowieść o tym, jak budynek ma wyglądać, lecz o tym, jaką chcemy w nim stworzyć atmosferę. Miał ograniczać bodźce, którymi jesteśmy na co dzień atakowani, sprzyjać skupieniu, dobrej duchowości. Elementy nawiązujące do chrześcijańskiej symboliki są bardzo podstawowe: krzyż ze światła – które wpada do wnętrza przez wycięty na wylot krzyż w fasadzie, czy niebo nad kaplicą, które widać z holu.
Mieszkańcy domów opieki społecznej mają szczególne potrzeby, jak odnieśliście się do nich w Dobrzeniu?
Istniejący budynek był depresyjny, miał szpitalne pokoje, ciemne korytarze. Coś takiego też było w mieszkających tam ludziach, którzy przecież musieli zostawić na zawsze swoje życie i dom. Zamiast przykleić nową część budynku do starego skrzydła, jak chciały siostry, postanowiliśmy wprowadzić do środka więcej światła. Większość mieszkańców domu to ludzie pochodzący z wiosek, jeszcze bardziej niż inni potrzebują otwartych przestrzeni, widoków. Otworzyliśmy budynek na ogród, który kończy się małym zagajnikiem, na drzewa, na przyrodę. Najważniejsze jednak było dla nas, żeby stworzyć im dom. Wprowadziliśmy strefowanie w pokojach, są w nich część dzienna z dużym przeszkleniem, nocna, a nawet mały aneks kuchenny, można zrobić herbatę, zaprosić gości. Przed każdym z pokoi ustawiliśmy siedziska nawiązujące do „śląskiej ławki przed domem”, gdzie można przysiąść z sąsiadem. Stworzyliśmy też wspólne miejsca do odpoczynku i spotkań z widokiem na ogród, kafeterię z wyjściem na zewnątrz, patia. Gdy kończyłem studia, obawiałem się, że większość ludzi nie czuje architektury, a to, co architekci uznają za dobre, niekoniecznie jest tak postrzegane przez innych. Więc jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, że nasze budynki są tak dobrze odbierane przez użytkowników i gości. W Dobrzeniu wszystko świetnie zadziałało. W ludzi wstąpiła energia. Widać, że wróciła tam radość życia. Dom żyje i wpłynęła na to architektura.
Projekt aranżacji wnętrz szkoły w Miliczu obejmował konsultacje z dziećmi. Czy uczestniczyłeś w nich? Czy rzeczywiście wniosły coś ciekawego?
Prowadziliśmy te warsztaty, bo jesteśmy zwolennikami takich rozwiązań, uważamy, że to dobra droga. Świadczy o tym, że traktuje się użytkowników poważnie, pozwala poznać ich potrzeby. My tak staramy się robić, nie infantylizować ani projektów dla osób starszych, ani dla dzieci. Generalnie mamy taką filozofię, żeby projektować całość budynku, szukać powiązań między bryłą, wnętrzem, krajobrazem. Ale akurat w Miliczu robiliśmy tylko wnętrza. Gdy inwestor nas zaprosił, budowa szkoły już trwała. Wiedzieliśmy, jak ta placówka działa pod kątem dydaktycznym – stara fabryka bombek to miała być jej nowa siedziba. W szkole prowadzono lekcje na temat wzornictwa, organizowano wystawy, uwrażliwiano dzieci estetycznie, stawiano na ich twórczość i kreatywność. I ten kierunek przyjęliśmy w projekcie, który weryfikowaliśmy podczas warsztatów. Dzieci podczas spotkania miały bardzo ciekawe pomysły.
Milicz i dom opieki to projekty skupione na budowaniu więzi. To jest dla was ważne?
Dla mnie w budynku najważniejsze jest to, co on wywołuje w ludziach, możliwości, jakie daje. Chęć do spotkań może być jedną z takich rzeczy. Ale żeby wspólnota była dobra, musi też istnieć dobry indywidualizm. W zaprojektowanym przez nas przedszkolu w Chróścicach są miejsca, gdzie można się schować, poczuć bezpiecznie przestrzenie, które dziecko może łatwo zaadaptować jako własne. Ale potem wychodzi, by spotkać się z innymi, właśnie dlatego, że czuje się bezpiecznie. Podobnie działają pokoje w domu opieki – jest miejsce na prywatność i na spotkanie. Oba aspekty, wspólnotowy i indywidualny, się dopełniają.