Ewa P. Porębska
Nie tylko same teksty budują krytykę, bowiem dobór obiektów czy zdjęć do publikacji to też działalność krytyczna. Nie mówiąc o artykułach publicystycznych. O wyzwaniach stojących przed architekturą, początkach kariery i pracy w mediach z Ewą P. Porębską, redaktor naczelną „Architektury-murator”, rozmawia Maja Mozga-Górecka.
Architekci rysują dziś Twoje portrety. A jakie były początki miesięcznika? Czy łatwo było kobiecie prowadzić „męskie” pismo?
Byłam przyzwyczajona, że pracuję w męskim środowisku. Nawet jeśli dużo kobiet studiowało architekturę, to w zawodzie pozostawało znacznie więcej mężczyzn, na uczelni większość moich przyjaciół to byli mężczyźni, a gdy przez chwilę tam uczyłam, prawie wszyscy asystenci to także byli mężczyźni. Pracę w mediach rozpoczęłam w piśmie „Architektura”, które miało długą historię, i kiedy po pewnym czasie, na zaproszenie profesora Przemysława Szafera, zostałam zastępcą redaktora naczelnego to był chyba jedyny moment, że pojawiły się emocjonalne komentarze i uwagi, iż kobieta uzyskała taką pozycję. A potem wszyscy się przyzwyczaili. Gdy po 1989 czasopisma związane z kulturą utraciły dotacje, więc i ta dawna „Architektura” przestała istnieć, to właśnie „męskie” środowisko architektów powierzyło mi stworzenie nowego miesięcznika, co odbierałam jako dowód uznania pracy zawodowej i w ogóle nie rozpatrywałam tego faktu w aspekcie płci. A jeszcze później, z moją przyjaciółką Zytą Kusztrą, zaczęłyśmy robić od podstaw „Architekturę-murator”. Warto jednak wspomnieć, że przez lata funkcjonowałam w środowisku architektów pod męskim przydomkiem; pod męskim pseudonimem pisałam teksty do komunikatu SARP. Z jednej strony było to żartobliwe, ale z drugiej - czy nie jest jakoś wymowne? Wtedy wydawało mi się to tylko zabawne, ale dziś dostrzegam w tym podwójne dno.
Gdy powstawała „Architektura-murator”, jako sprawę priorytetową wskazałaś: „godne życie w architekturze”. Po 25 latach, blisko setce wystaw, dyskusji, spotkań, czy uważasz, że do tego celu się w Polsce przybliżyliśmy?
Nadal uważam, że to był sensownie postawiony cel tej gazety. Jest ściśle zawodowa, ale też otwarta na to, czemu architektura służy, i to jest to novum w stosunku do poprzedniej „Architektury”, mocno eksponującej ego architekta. To była ważna zmiana. Dziś cel „A-m” jest taki sam, i owszem, przybliżyliśmy się do niego. Nigdy nie było takiego boomu na obiekty kultury, powstaje wartościowa przestrzeń publiczna, współpraca z użytkownikami staje się normą; choć z dawnych problemów, wciąż mamy braki mieszkaniowe. Pamiętajmy jednak, że w ciągu tych 25 lat zmieniły się zasadniczo warunki środowiskowe, zdążyliśmy ocieplić klimat i zaśmiecić świat. Widzę większe zainteresowanie tematyką środowiska w młodych pracowniach niż w tych ustabilizowanych. Młode pokolenie ma naturalny entuzjazm i większą otwartość. Myślę, że to oni będą mieli w najbliższym czasie ogromny wpływ na rozwój architektury w Polsce. Bardzo na to liczę. Przeczytałam ostatnio wstępniak do „Architektury” z 1947 roku — podkreślono w nim jak ważne jest, by w sposób odpowiedni zapisać się w historii. A więc budowanie własnego pomnika. To przestaje być dziś priorytetem dla architektów.
Podczas gali 25-lecia mówiłaś o niezależności, jaką zawsze cieszyłaś się w wydawnictwie. A jak widzisz niezależność samej „Architektury-murator”, krytycznego pisma, które powstaje dla środowiska bardzo źle znoszącego krytykę?
Bywa trudno, ale reguły – jasne, przejrzyste i zrozumiałe – zostały ustalone na początku. To redakcja decyduje, co będzie opublikowane. Nie przesyłamy tekstów krytyków do wglądu twórcom budynków. Architekci nie mogą też, co szczególnie źle znoszą, wybierać zdjęć do publikacji. Jakoś się z tym godzą, chyba doceniają, że publikacja u nas coś znaczy. Kolejka jest ogromna, od czasu do czasu pojawiają się naciski, czasem ktoś się obraża. Nie da się natomiast ukryć, że bardzo krytycznych tekstów dotyczących konkretnych budynków publikujemy mniej niż kiedyś. Po pierwsze dlatego, że pokazujemy dużo lepsze obiekty (krytycyzm w latach 90. wynikał m.in. z tego, że tamte budynki pozostawiały wiele do życzenia), a po drugie, autorzy nie chcą już tak odważnie pisać. Kiedyś poważne postacie polskiej architektury nie bały się ostrych słów wypowiedzianych otwarcie i pod własnym nazwiskiem. Dziś zmieniły się relacje w środowisku. Więc o ile nie mam żadnych wątpliwości co do niezależności samej gazety, o tyle jest zmiana w sposobie pisania u autorów. Część z nich należy do grona praktykujących architektów, jest niestety bardzo mało osób, które się zajmują wyłącznie krytyką. Ale niezależnie od tego miejmy świadomość, że nie tylko teksty budują krytykę, bowiem dobór obiektów do publikacji, zdjęć to też działalność krytyczna. Pamiętajmy, że większość publikowanych w „A-m” fotografii powstaje na nasze zamówienie. Nie mówiąc o artykułach publicystycznych, które z założenia pokazują najważniejsze tendencje i wyzwania. To stanowi wartość i wyróżnik „A-m”.
Czego życzysz polskiej architekturze w nowej dekadzie?
Życzyłabym sobie i innym, żeby powstawało więcej architektury, która odpowiada wyzwaniom współczesności. Oczywiście to nie zależy tylko od architektów.