Polska architektka w Bangladeszu
Na początku każdy ma pokusę, by patrzeć na miejscowych z góry. Pojawiają się pytania: po co oni to tak robią, to przecież głupie. Potem to mija. Zaczynamy rozumieć dlaczego lokalna architektura kształtuje się w taki, a nie inny sposób – z Karolina Ozimek, polską architektką od 2018 roku mieszkającą i pracującą w Dhace, rozmawia Anna Dudzińska.
Pracujesz w miejscu, które śmiało można by traktować jako laboratorium miast przyszłości. Bangladesz to najgęściej zaludnione duże państwo świata. Na terenie wielkości Florydy mieszka tylu ludzi, ile w całej Rosji.
Dla nas to oczywistość i musimy sobie z tym radzić na co dzień. Bangladesz w kwestiach urbanistycznych podąża za innymi wielkimi metropoliami, na przykład chińskimi. Wiele zagadnień związanych z planowaniem miejskim jest wzorowanych na rozwijających się miastach Azji Wschodniej, a projekty odnoszące się do transportu publicznego pochodzą z Japonii. Jest nawet japońska firma, która przygotowuje plan metra w Dhace. Kulejący transport w stolicy zamieszkiwanej przez 21 mln ludzi wymaga natychmiastowego przeprojektowania.
Pracowałaś przez dwa lata w Szanghaju, wcześniej w biurze projektowym w Wuhan. Czy naprawdę te chińskie wzorce można z łatwością przenieść w rzeczywistość mniej rozwiniętego Bangladeszu?
Jest to częściowo możliwe. W Chinach przede wszystkim buduje się wzwyż. Bloki o wysokości 40 czy 50 pięter nikogo nie dziwią. Dla osób podejmujących decyzje są jednym z rozwiązań problemów związanych z przeludnieniem. Ale taki rozwój, z naszego punktu widzenia, jest po prostu brutalny. Jeśli zapada decyzja, że trzeba się przenieść ze wsi do miasta to sprzeciw niczego nie zmienia. Taki jest plan – wioska zmieciona zostaje z powierzchni ziemi, a kilka miesięcy później powstają wieżowce. Nie ma miejsca ani na protesty, ani składanie odwołań do sądu i powoływanie się na rzadki gatunek ryb mieszkających w sadzawkach. To inna filozofia projektowania.