Magda Paryna
Architekt zawsze stoi przed dużymi wyzwaniami i to się nie zmienia od wieków. Zmieniają się tylko priorytety. O świadomości wyzwań społecznych i klimatycznych oraz współpracy z władzami samorządowymi z Magdą Paryną rozmawia Maja Mozga-Górecka.
W Nowe Żerniki zaangażowane było ogółem aż 40 pracowni. Jakie trudności wiążą się z pracą w zespole „transbiurowym”? Jakie ma ona zalety?
Pamiętam pewną sytuację, gdy studiowałam w Berlage. Tam wszystkie projekty powstawały w międzynarodowym zespole. Mieliśmy grupę reprezentującą 5 kontynentów. Kolega z Japonii podczas dyskusji powiedział, że nie jest ważne jego zdanie, tylko opinia grupy i że on się oczywiście dostosuje. W grupie ambitnych architektów spodziewałam się zupełnie innej postawy. Mocno mnie to zastanowiło. Łatwiej nam przekonywać kogoś do naszego zdania, a nawet je narzucać niż zrezygnować z własnej opinii. Przy Nowych Żernikach pracowały osoby z jednego kręgu kulturowego, ale oprócz tych 40, które regularnie spotykały się na warsztatach, koncepcje były szeroko konsultowane z socjologami, planistami, samorządem, mieszkańcami. Powiększało to grupę zaangażowanych osób. Podczas warsztatów najpierw był wykład, potem dyskusja i praca w podzespołach kilkuosobowych. Udawało się to przeprowadzić, ponieważ zawsze był precyzyjny harmonogram. Zbigniew Maćków i Piotr Fokczyński czuwali nad sprawnym przebiegiem spotkań. Po warsztatach przenosiliśmy te dyskusje do własnych biur i tam znów pracowaliśmy w podgrupach. Dla mnie najciekawszym doświadczeniem i największą zaletą tych spotkań, było stawianie mostów – pomiędzy branżami, o których wspomniałam, ale też osobami w różnym wieku. Spotkały się różne pokolenia: architekci ogromnie doświadczeni i ci w połowie kariery. Musieliśmy odpuścić własne ego. W efekcie wytworzyły się bardzo bliskie, serdeczne relacje. Szukaliśmy w Nowych Żernikach powrotu do tych osiedli, które kiedyś opuściliśmy, których mieszkańcy zamiast się odgradzać, wychodzili do wspólnych przestrzeni. Oczywiście, nie da się przekopiować do nowej rzeczywistości tego, co działało 50 lat temu. Trzeba to było zreinterpretować.
Pracowała Pani konkretnie nad Osiedlem Rodzinnym i zespołami mieszkaniowymi K1 i K7. Z których zrealizowanych tam pomysłów jest Pani zadowolona?
Sporo serca zostawiłam w kwartale Osiedla Rodzinnego. Szukaliśmy tam różnych definicji przestrzeni półprywatnych, staraliśmy się przełamać obowiązujące schematy. Są tam dwie linie szeregówki, które wewnątrz kwartału mają własne ogródki. Zazwyczaj projektuje się je w taki sposób, by stykały się ze sobą granicami. My „rozerwaliśmy" je ciągiem komunikacyjnym. Na styku ogródków powstała ścieżka, która czasami rozszerza się tworząc mikro-przestrzenie umożliwiające spotkanie. Człowiek nie jest ograniczony tylko do własnego trawnika. Co więcej, idąc drogą publiczną można wejść między te domy. W duchu holenderskim próbowaliśmy otwierać się na zieleń i nie odgradzać od świata. Prowokowaliśmy zachowania, które sprzyjają relacjom międzyludzkim.
We Wrocławiu za 40 mln zł ma powstać tymczasowy szpital covidowy. Jak Pani sądzi, czemu nie słyszy się o zaangażowaniu polskich architektów w podobne projekty?
Dotyka Pani bardzo trudnego tematu. Odczuwam potężną frustrację, że architekci są pomijani. Czytałam, że podobnie pomijane są organizacje pozarządowe, które zajmują się sprzętem medycznym i logistyką. A jeśli tak jest, oczywiście tracimy na tym wszyscy, traci na tym całe społeczeństwo. To zabrzmi teraz górnolotnie, ale ciągle myślę, że architektura należy do dyscyplin związanych ze sztuką. Obecnie trudno się oprzeć wrażeniu, że może dochodzić do świadomego demontażu instytucji kultury przy braku zrozumienia jej znaczenia w rozwoju społeczeństwa. Na szczęście inaczej to wygląda na poziomie samorządowym. Tu współpraca z władzami miasta przy Nowych Żernikach procentuje, idee modelowego osiedla promieniują na nowe inwestycje, widać to na poziomie nowopowstających planów miejscowych. To bezcenne.
Ma Pani w portfolio domy prywatne o powierzchni ponad 1000 m2. Czy dla współczesnego architekta, świadomego wyzwań klimatycznych, nie są one trudnym tematem?
Pracuję nad tym, aby były to domy oszczędne w utrzymaniu, przyjazne środowisku. Inwestorzy są na ogół bardzo świadomi i zasobni. Wielu rezygnuje lub mocno ogranicza klimatyzację. Chętnie wprowadzają systemy wykorzystujące energię odnawialną. Metraż, o który Pani pyta, nie wynika z chęci posiadania reprezentacyjnych przestrzeni, imponowania komuś, a raczej z potrzeby komfortu. Odpowiadając wprost: świadoma jestem wyzwań klimatycznych i na szczęście inwestorzy również. Architekt zawsze stoi przed dużymi wyzwaniami i to się nie zmienia od wieków. Zmieniają się priorytety, kiedyś kluczowe mogły być funkcje obronne, dziś może klimatyczne, a zawsze typ rozwiązań sprzężony jest z budżetem inwestora.
Rozmawiała Maja Mozga-Górecka