Patryk Kusz
Są momenty, kiedy tęsknię za procesem projektowym. Czuję się za to zdrowszy, robiąc to, co teraz – mówi Patryk Kusz w rozmowie z Aleksandrą Czupkiewicz [W WYDANIU CYFROWYM DŁUŻSZA WERSJA WYWIADU].
Zwizualizowałeś nieistniejący już dom własny Jana Szpakowicza w Zalesiu Dolnym (1971). Po co wizualizujesz „stare” obiekty?
Zafascynował mnie prosty system tego domu, chciałem przećwiczyć temat, którego nie mam szansy robić na co dzień. Odwiedziłem też w końcu Zalesie Dolne i zobaczyłem dwa pozostałe domy projektu Szpakowicza. Zrobiły na mnie duże wrażenie. Widziałem tam puste miejsce po domu własnym i pomyślałem, że może dzięki mojej pracy więcej osób pozna ten projekt. Miałem jeszcze jeden cel, którego prawie nigdy nie obieram – odwzorowałem jeden do jednego kilka fotografii tego budynku. Zależało mi na odtworzeniu jego aury i charakterystycznego jasnego światła, w którym go uchwycono.
Fotografujesz architekturę. Czy to pomaga w pracy wizualizatora?
I tak, i nie. Podczas fotografowania mam przećwiczone sprawdzone scenariusze i ta wiedza przekłada się na wizualizacje. Myślę jednak, że rendering jest odwrotnym do fotografii procesem. Robiąc zdjęcie, zapisujemy konkretną sytuację w konkretnym czasie i ta chwila definiuje całe ujęcie oraz jego klimat. Przy wizualizowaniu ten wachlarz możliwości jest nieskończony. Całe szczęście, w pracy komercyjnej często bywa on zawężony do złotej godziny czy błękitnego nieba. Robiąc zdjęcia hobbystycznie, szukam innych walorów i miejsc nieoczywistych.
Komercyjne wizualizacje są pojemną kategorią, ale ich cel może być różny. Są rendery typowo deweloperskie i takie, które mają przekonać władze miasta do projektu czy wizji.
Najczęściej im mniej klient czy odbiorca jest związany z architekturą tym oczywistszy jest scenariusz historii. Dużo osób pokazując swój produkt wybiera też najbezpieczniejszą ścieżkę pokazania swojej idei - szczególnie w przy pierwszej odsłonie. Bezpieczny scenariusz przemówi do największej ilości osób. Wówczas unikamy sytuacji niejednoznacznych czy wprowadzających ludzkie oko w błąd np. żółta elewacja musi być żółta dlatego, że ma właśnie takie wykończenie materiałowe, a nie dlatego, że pada na nią żółte światło. Współpracując z architektami nad obrazkami do social mediów i na strony internetowe tworzymy treści bardziej klimatyczne i mniej szablonowe. Powoli także firmy deweloperskie wychodzą poza te bezpieczne ramy - zamiast zielonych drzew i idealnego nieba szukają indywidualnego języka, który wyróżni ich inwestycje na tle innych. To dobry znak, bo zaczynamy rozumieć to na co patrzymy w internecie i niekoniecznie ten prosty obrazek jest nam potrzebny.
Obok złotej godziny, pięknego nieba i drzew co zaliczyłbyś do typowego i tendencyjnego efektu, którego oczekuje klient od wizualizacji?
To trudne, ale dobre pytanie. Z jednej strony nie uważam, że ten typowy klucz jest czymś złym. To tak jakbyśmy narzekali, że ludzie lubią niebieskie niebo. My staramy się z klientem współpracować i rozumiemy, że tworzony przez nas materiał ma ujmować jego klientów. Powiem, czego w tym kluczu unikamy. Nie realizujemy elementów, które są fizycznie niemożliwe. Zdarza się, że klientowi podoba się efekt widoczny na innych materiałach gdzie w oknach odbija się niebo czy zieleń, ale w jego konkretnej sytuacji w tych oknach odbija się sąsiedni budynek. Dbamy o to żeby bezpieczny scenariusz był jednocześnie zgodny z prawdą. Deweloperów wiąże także ustawa deweloperska. Budynki należy pokazywać w stanie, w którym zostaną wybudowane. Nie możemy udawać, że gdzieś nie ma miejsc parkingowych, albo są drzewa, zwłaszcza przy inwestycjach mieszkaniowych. Przy budynkach biurowych ten margines aranżowania pewnych zdarzeń przesyłających pozytywne informacje do odbiorcy jest większy.
Od architektów dostajecie materiały do wizualizacji w bardzo różnych stadiach. Czy nie czujecie, że czasem tego dopowiadania z Waszej strony jest tak dużo, że włącza to kwestie autorstwa?
Kiedy zajmujemy się tematami mocno koncepcyjnymi, które mają niedorysowane obszary, zdarza się, że musimy w nich coś doprojektować. Daje mi to satysfakcję, frajdę i zaspokaja sporadyczną tęsknotę za architekturą. Wydaje mi się jednak, że nie potrzebujemy nadmiernej nobilitacji jako autorzy tych dopowiedzianych fragmentów. Chcielibyśmy być podpisywani jako autorzy wizualizacji, choć nie egzekwujemy tego. Uważam jednak, że to powinno stać się dobrą praktyką.
Wcześniej pracowałeś jako architekt we wrocławskich pracowniach VROA Architekci i Major Architekci. Czy to przydaje się w Twojej codziennej pracy? Skąd zmiana zawodu?
Pracując jako architekt, poznałem język, jakim posługują się architekci. Wiem, jakie mają wyobrażenia. To ułatwia start albo tak prozaiczne kwestie jak czytanie rysunków z układem instalacji. Zawsze mocno działał na mnie obraz, to medium jest dla mnie atrakcyjne. Kuszące było zajęcie się nim w pełnym wymiarze. Jednocześnie nie jest to całkowite odejście od architektury. Są momenty, kiedy tęsknię za procesem projektowym. Czuję się za to zdrowszy, robiąc to, co teraz. Mówię to z wielką przykrością, bo uważam, że architektura to piękny zawód, ale ciężki.