Rozmowa z Tomaszem Koralem

2019-02-22 13:45 ROZMAWIAŁA: MAJA MOZGA-GÓRECKA
architekt Tomasz Koral
Autor: Fot. Maciej Jeżyk

Pełnimy trzy role: architekta, dewelopera i głównego wykonawcy. robimy, co chcemy, sami podejmujemy wszystkie decyzje i jesteśmy za nie odpowiedzialni – o nowych inwestycjach na peryferiach Krakowa oraz biurokratycznej stronie pracy architekta z Tomaszem Koralem rozmawia Maja Mozga-Górecka.

Jak się pracuje za furtą domu zakonnego?

Podczas rozmów o pracę zawsze uprzedzamy ewentualnych chętnych, że msza święta jest codziennie, spowiedź raz w tygodniu. Ale poważnie mówiąc, Zmartwychwstańcy to sąsiedzi bezproblemowi, dobrze się dogadujemy. Sprowadziliśmy się na ulicę Łobzowską tylko na chwilę i zostaliśmy sześć lat.

Budynek wielorodzinny na krakowskich Czyżynach stoi ok. 150 metrów od węzła komunikacyjnego, gdzie zbiega się 14 pasów ruchu. Do najbliższej szkoły trzeba przejść przez przynajmniej jedną czteropasmówkę. Jak Pan od tej strony ocenia tę realizację?

W naszym przekonaniu jest to bardzo dobre miejsce do życia. Oceniamy dobrze również rolę planistów: teren jest objęty miejscowym planem zagospodarowania, który przewiduje kameralną zabudowę, maksymalnie cztery kondygnacje. O ile druga strona Al. Jana Pawła to intensywna, wysoka zabudowa z wielkiej płyty, o tyle na starych Czyżynach stoją domy jednorodzinne. Jest tu cicho, ruch samochodowy słychać tylko z dachu budynku i w jednym z mieszkań od strony północnej. Wpływa na to ukształtowanie terenu, lekki spadek. Barierą akustyczną jest też wysoki budynek od ulicy Jana Pawła. Szkoły rzeczywiście w tym kwartale nie ma, ale powiązania komunikacyjne przez chodniki i przejścia dla pieszych są dobre. Mamy nadzieję, że funkcje usługowe pojawią się w przyszłości.

Rainbow, Black & White i Cubic House to w sumie 12 bliźniaków. Te mikro osiedla powstały dla tego samego dewelopera i stoją tuż obok siebie. Dlaczego każde z nich jest inne?

Naszą pierwszą inwestycją było osiedle Black& White. Na etapie projektowym nie braliśmy pod uwagę, że będzie jakiś ciąg dalszy. Dopiero trzy lata później, gdy inwestor kupił sąsiednią działkę, ruszył kolejny projekt. W sumie te trzy osiedla powstały w ciągu siedmiu lat. Gdybyśmy od razu projektowali całość, być może podeszlibyśmy do tego inaczej. Ale to był początek naszej praktyki zawodowej i nie chcieliśmy tych osiedli uspójniać. Zależało nam, by nie powielać starych wzorców, ale stworzyć coś nowego w sposobie organizacji przestrzeni, formy, detalu, iść z każdym kolejnym zadaniem do przodu. Na Bronowicach nie ma kontekstu, o który można by się zaczepić, domy projektowaliśmy praktycznie w polu. Zresztą nie uważam, że nic ich nie łączy. Wspólnym mianownikiem jest tam przede wszystkim skala. Ale też zastosowane materiały, biały tynk, dwuspadowe szare dachy, ciemne okna. Z daleka to jedna barwna plama, której zróżnicowane detale dostrzega się z bliska. Więc ta odmienność nie jest błędem w naszym odczuciu.

Bronowice są na peryferiach Krakowa. Dodali Panowie swoją cegiełkę do rozlewania się miasta?

Dodaliśmy! I to nie jedną, sami planujemy się tam przeprowadzić. W Krakowie systematycznie rośnie liczba mieszkańców, a w śródmiejskich dzielnicach możliwość dogęszczania zabudowy jest już mocno ograniczona. Ostatnią taką próbą były tereny po zakładach cukierniczych. Krytykowano potem intensywność zabudowy mieszkaniowej, która tam powstała. Infrastruktura miasta nie była do niej dostosowana: ulice zaczęły się korkować. Miasto odrzuca pomysły, by zwiększać intensywność zabudowy, idąc w górę. Słynna batalia o podwyższenie Szkieletora, skończyła się raptem na 10 m dodatkowej wysokości. W tej sytuacji pojawia się pytanie: gdzie te nowe mieszkania mają powstawać? Rozlewanie się Krakowa uważam za nieuchronne. A rolą władz miasta jest rozbudowa infrastruktury. Póki co do Bronowic można dojechać tylko samochodem. Planowana jest linia tramwajowa, która te tereny połączy z miastem.

Jakie cele stawia sobie Pana biuro?

2018 rok był dla nas trudny. Przytrafił nam się kłopotliwy inwestor. Widzieliśmy, że najlepiej radzą sobie pracownie, które robią adaptacje, zamiast, jak my, do każdego projektu przygotowywać nawet po kilkadziesiąt wersji koncepcji. Coraz gorzej znosiliśmy też biurokratyczną stronę pracy architekta, fakt, że ciągle zmieniają się interpretacje przepisów, że nieoficjalne wewnętrzne ustalenia bywają różne w tym samym urzędzie, że orzecznictwo wojewody ma zaskakujące dla nas rozstrzygnięcia, że sami urzędnicy nie zawsze są ich świadomi. Mimo doświadczenia, odczuwaliśmy jakąś bezradność w tych kontaktach. Przez chwilę mieliśmy wręcz ochotę, by zrezygnować z zawodu. Ale podjęliśmy inną decyzję: zamiast zwijać działalność, rozszerzyliśmy ją. W inwestycji na Dolnej wystąpiliśmy w trzech rolach: architekta, dewelopera i głównego wykonawcy. To nam się spodobało. Więc jeśli Pani pyta o cele, to planujemy dalej iść w tym kierunku. Występowanie w potrójnej roli dało nam duży komfort. Robimy, co chcemy, sami podejmujemy wszystkie decyzje i jesteśmy za nie odpowiedzialni. Mamy pełną kontrolę nad każdym etapem przygotowania i realizacji inwestycji. Praca jest bardziej dynamiczna i daje ogromną satysfakcję.

Szukasz innych wydań ?

Sprawdź archiwum