Piotr Jański
Chcę budować z myślą o dodatkowych wartościach, żeby to, co robimy miało głębszy sens : artystyczny, funkcjonalny, społeczny – rozmowa z Piotrem Jańskim.
Podkreślasz znaczenie proekologicznych rozwiązań w swoich projektach. Dlaczego w przedszkolu w Grabówce założenia dotyczące zieleni potraktowano jako drugorzędne?
Myślę, że projekt wygrał konkurs między innymi ze względu na zaproponowaną w nim zieleń. W pracy konkursowej zapisaliśmy zróżnicowaną szatę roślinną, zielony dach. Maksymalne wykorzystanie zieleni istniejącej, drzew rosnących na działce, co było z mojej strony dużą naiwnością. Przy tej ilości ciężkiego sprzętu i zakresie robót ziemnych na budowie nie miały szans. Wykonawca je wyciął za zgodą inwestora. Późniejsze nasadzenia były prowadzone pod presją czasu i przy ograniczeniach budżetowych. Udało się zrobić zielony dach, lecz jeśli chodzi o otoczenie, realizacja odbiega od projektu. To była nerwowa budowa, terminy przesuwano, zbliżały się wybory. Zamiast kilkumetrowych drzew posadzono niespełna metrowe sadzonki, zamiast gatunków, które proponowaliśmy – tuje! Ale to są peryferia miasta, na sąsiedniej działce jest las, więc wszystko powinno szybko rosnąć. Z czasem zieleń dobrze uzupełni architekturę.
Byłeś członkiem zespołu Wrocławskiej Rewitalizacji, aktywnej między innymi na przedmieściu Oławskim. Dlaczego zespół został rozwiązany? Jak oceniasz 10 lat działalności WR?
Decyzja o rozwiązaniu była polityczna, nie znam jej kulis. Wiem, że wielu zdziwiła, również poza Wrocławiem. We Wrocławiu, jako jednym z pierwszych miast w Polsce, proces odnowy był prowadzony przez samorząd celowo, a wykorzystany w tym procesie model organizacyjny, zapożyczony z Niemiec, pozwalał jasno wyodrębnić działania rewitalizacyjne w strukturze urzędu miasta. Dzięki temu, że Wrocławska Rewitalizacja była spółką, a nie wydziałem UM, jej działania były elastyczne, mniej obciążone biurokracją. Między innymi dzięki temu Wrocław stał się liderem rewitalizacji w Polsce. Największym sukcesem rewitalizacji jest chyba Nadodrze, przez które kiedyś strach było przejść, a dziś przyciąga inwestorów, jest modne. Mnie najbardziej interesowało połączenie architektury z działaniami prospołecznymi, możliwość szerszego spojrzenia, kompleksowe podejście, w którym celem analiz był rozwój miasta, a nie tylko realizacja inwestycji.
Pracowałeś we francuskiej pracowni Urbane Kultur. Jaki miałeś udział w projekcie rozbudowy krytej pływali w Strasburgu, obiektu z lat 60. autorstwa Bernarda Schoellera?
Po wygranym konkursie zostałem szefem tego projektu, odpowiadałem za koncepcję pokonkursową, projekt budowlany i wykonawczy. To ciekawa historia. Na Igrzyskach Olimpijskich w 1968 roku Francja nie zdobyła żadnego medalu w pływaniu. Podobno de Gaulle się wkurzył, postanowił nauczyć Francuzów pływać i uruchomił rządowy program budowy basenów. Projekt Schoellera, Piscine Tournesol, powstał w 183 miejscowościach. Wygląda jak statek kosmiczny, kapsuła z otwieranym dachem z poliestru. Daje to czasem zupełnie absurdalny efekt, ten sam obiekt na blokowisku, na plaży, w górach. Kolistą formę trudno rozbudować, nie niszcząc jej. Nasza metoda interwencji była bardzo elegancka, stworzyliśmy parterowy bumerang, który objął koło Schoellera.
Masz doświadczenia z pracowni niemieckich i francuskich. Jak na tym tle pracuje ci się w Polsce?
Projektowania i rozumienia zawodu nauczyłem się właściwie za granicą. Powściągliwość, skromność, zwracanie uwagi na detal, jakość wykonania, architektura bioklimatyczna, czyli rozwiązania pasywne, odpowiednia ekspozycja przeszkleń, unikanie klimatyzacji, zwracanie uwagi na wnętrze budynku, szukanie połączeń wizualnych między przestrzeniami, to bliskie mi zasady. Według mnie rolą architekta jest wymyślenie i dopilnowanie realizacji wartościowej przestrzeni, a nie tylko wykonanie dokumentacji projektowej. We Francji warunki wykonywania zawodu architekta są chyba najbardziej komfortowe na świecie (ustawa o architekturze, płatne konkursy, prestiż). Architekt ma pełnię władzy i kieruje budową. W Niemczech z kolei wszystko jest dobrze poukładane, jakość projektów i rozwiązań technicznych jest wysoka. Wszystko to sprawia, że inaczej rozumiem rolę architekta niż architekci i inwestorzy w Polsce. Mam wrażenie, że w naszym kraju nie dostrzega się różnicy między budownictwem a architekturą. Na przykład w Częstochowie wybudowano węzeł przesiadkowy, ważny, symboliczny dla miasta obiekt, bez projektu architektury! To tak, jakby robić operację bez chirurga. W Polsce w żargonie mówi się projektant, nie architekt, mamy rolę techniczną, a głównym zmartwieniem jest uzyskanie pozwolenia na budowę. Pracując we Wrocławskiej Rewitalizacji, trochę w roli inwestora, często próbowałem to zmieniać, ale szło opornie. Mam idealistyczne podejście. Chcę budować z myślą o dodatkowych wartościach, żeby to co robimy miało głębszy sens: artystyczny, funkcjonalny, społeczny. Żeby była wartość dodana: piękno, jakość przestrzeni publicznej, jakość materiałów. Trudno o tym opowiadać, ale w budynku łatwo to dostrzec i poczuć.