Małgorzata Maria Olchowska

Podkreślam wagę iluzji, bo dobre wrażenie często skrywa prawdziwą sytuację. Coś, co wydaje się stabilne, może być w rzeczywistości bardzo kruche – mówi w rozmowie z Aleksandrą Czupkiewicz Małgorzata Maria Olchowska [W WYDANIU CYFROWYM DŁUŻSZY WYWIAD].
Twoje reprezentacje architektury w różnych formach przypominają mi serię prac Townscapes (1968-1970) Gerharda Richtera. Miasta w jego obrazach, malowanych na podstawie m.in. zdjęć lotniczych z magazynów architektonicznych, z daleka tworzą klarowny przekaz, a z bliska podkreślają to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka, np. wojenne zniszczenia. Na wystawę Verknipt, organizowaną przez platformę WARP, przygotowałaś makietę odzwierciedlającą francuskie miasto. Opis tej pracy kończysz słowami: Nie wszystko jest tym, czym się wydaje... Jaka jest największa ułuda, obecna dziś w architekturze?
Zadaniem zaproszonych na wystawę Verknipt artystów była interpretacja archiwalnych numerów magazynu „Signaal”, szerzących nazistowską propagandę podczas wojny. W egzemplarzu, który otrzymałam, najbardziej uderzyła mnie rozkładówka ze zdjęciem miasta pt. Gdzieś we Francji. Koniec walczącego miasta. Zadałam sobie pytanie: czy jest to fotografia prawdziwa czy spreparowana? Kiedyś były one ręcznie kolorowane, zatem widoczny na zdjęciu ogień, który zajął budynki, mógł zostać dodany. Wykonana przeze mnie z białego papieru makieta była nietypowym tłumaczeniem tego zdjęcia. Odtworzyłam w niej wyłącznie elementy według mnie istotne, takie jak budynki. W drugim planie uwidoczniłam drewnianą konstrukcję modelu. Już metoda zbudowania makiety była dla mnie sama w sobie przekazem. Czym jest fasada? Co się za nią kryje? Podkreślam wagę iluzji, bo dobre wrażenie często skrywa prawdziwą sytuację. Coś, co wydaje się stabilne, może być w rzeczywistości bardzo kruche. Zarówno w czasie wydawania „Signaal”, jak i dziś media manipulują informacjami. Odpowiedzią na pytanie o iluzję w architekturze jest to, że na jej jakość mamy wpływ tylko my sami, kiedy tak naprawdę oddziałuje na nią także nasze otoczenie: klienci, politycy, wykonawcy, osoby, które tworzą prawo. Również moja praktyka nie mogłaby istnieć bez Flamandzkiego Instytutu Architektury, wspierającego osoby działające poza głównym nurtem. Dobry poziom belgijskiej architektury i rozpoznawalność pracowni w ostatnich 20-25 latach to też zasługa Flamandzkiego Architekta Rządowego, przeprowadzającego m.in. procedury open call w konkursach publicznych. Dba o to, aby obok znanych biur startowały w nich młode, eksperymentujące pracownie, które mogą zbudować tak swoje portfolio.
Belgijskie pracownie wyróżnia także sposób prezentacji projektów. Szkic odręczny, obrazy deseni czy płaszczyzn są stałą w repertuarze biur, z którymi współpracowałaś: Bovenbouw Architectuur, de Vylder Vinck Taillieu. Skąd w Belgii tak duże przywiązanie do rysunku?
W Gandawie, skąd wywodzi się wielu znanych architektów, są dwie szkoły architektury: Akademia Sint--Lucas Ghent Campus i Uniwersytet Gandawski. Różnią się one od siebie podejściem teoretycznym i praktycznym do rysunku, ale w obu jest on ogromnie ważny. Na przykład Jan, Inge i Jo (DVVT) wywodzą się ze szkoły Sint-Lucas i to widać w ich pracy. Na końcowych prezentacjach projektów studenckich można tam zobaczyć ogromne formaty rysunków, co też istotne, wykonanych ręcznie. Raz w roku we Flandrii odbywa się konkurs na najlepsze prace, są one szeroko prezentowane, dyskutuje się o nich. Pracując w DVVT czy Bovenbouw Architectuur, zawsze zadawaliśmy sobie pytania: jak dany projekt będzie zaprezentowany, aby uwieść czy przekonać do niego komisję konkursową? Na Politechnice Wrocławskiej mieliśmy dużo zajęć z rysunku, ale rzadko rozmawialiśmy o tym, jak sama jego forma może wpłynąć na przedstawienie naszych pomysłów.