Architektoniczne życie po życiu, czyli wyzwania adaptacji
Nie wystarczy tylko chcieć. Adaptacja wciąż uchodzi za gest dobrej woli, a wyburzanie – za logiczny wybór. Jak odwrócić ten sposób myślenia i przełamać wieloletnie nawyki inwestorów, architektów i wykonawców? Jaką rolę musi przyjąć w tym procesie architekt? Które argumenty naprawdę działają? Na jakie wyzwania trzeba być gotowym i co możemy zyskać, jeśli damy budynkom drugie życie?
Oskar Grąbczewski wiedział, że za dodatkową pracę związaną z zachowaniem wnętrz kamienicy przy ulicy Mariackiej w Katowicach jego pracownia nie dostanie dodatkowych pieniędzy. Pierwotny zamysł inwestora zakładał wyburzenie wszystkiego poza fasadą – tak miało być prościej i taniej, w końcu chodziło o budowę TBS-u. Zespół OVO Grąbczewscy uparł się jednak, przekonał sąd konkursowy do swojej koncepcji, choć do realizacji dołożył znacznie więcej czasu i poniósł dodatkowy koszt. Bo inwestor oszacował budżet dla opcji z wyburzeniem.Tymczasem adaptacje istniejących budynków niemal zawsze oznaczają dużo więcej pracy.
Piotr Grochowski na własnym przykładzie pokazuje, że chcąc zachować jak najwięcej treści istniejącego obiektu, trzeba być stale na budowie. Nadzór autorski staje się w istocie formą opieki nad wykonawcami i procesem budowy. Architekt, który chce naprawdę uratować budynek, nie może być tylko autorem projektu. Musi być jego opiekunem – obecnym od pierwszego dnia rozbiórki po ostatnie sprzątanie placu – podkreśla.
W Polsce wciąż zmagamy się ze zbyt niskimi stawkami za projektowanie. Trudno sobie wyobrazić, co się stanie, gdy zaczniemy mówić o tym, że także opieka powinna być sensownie wynagradzana. Jest jednak o co zabiegać. Przykład kopenhaskiego Thoravej 29 pokazuje, jaki efekt można osiągnąć, gdy projektanci i inwestorzy są świadomi wspólnego celu i tworzą warunki sprzyjające eksperymentowi. W jakim polskim przypadku architekt mógłby przez półtora roku prowadzić dogłębną analizę istniejącej struktury – niewielkiego przecież budynku? Czy polskiego inwestora, poza świetnymi wskaźnikami śladu ekologicznego, przekonałby fakt, że finalny koszt zakupu i adaptacji jest niższy niż budowa porównywalnego obiektu od nowa?
I w tym kontekście warto przeczytać artykuł Doroty Sibińskiej o szkolnych tysiąclatkach. Wkrótce trzeba będzie się zastanowić, jak dać im drugie życie. Czy będziemy w stanie stworzyć systemowe rozwiązanie do ich adaptacji, czy – jak dotąd – łatwiej zracjonalizujemy ich wyburzenie?
Artur Celiński