Roderyk Milik

Nie jesteśmy już demiurgami. Dziś naszą rolą jest bycie liderem projektu, ciągnącym ten przysłowiowy wózek (...)
Pracę architekta rozpocząłeś u Marcina Kościucha i Tomasza Osięgłowskiego w Ultra Architects, jeszcze podczas studiów. W 2020 roku założyłeś własną pracownię RMK.A. Wydaje się, że podążacie podobną ścieżką – w Waszych projektach widać umiejętność realizacji zleceń komercyjnych, w których wypracowanie wartości oraz kompromistów jest dziś dużym wyzwaniem. Czy tego można się nauczyć?
Czytam właśnie książkę Źródło, autorstwa Ayn Rand, z 1943 roku, i zauważam, że choć charakter pracy niewiele się zmienił, to te 100 lat temu postrzeganie naszej profesji przez społeczeństwo, a nawet nas samych wyglądało zupełnie inaczej. Nie jesteśmy już demiurgami. Dziś naszą rolą jest bycie liderem projektu, ciągnącym ten przysłowiowy wózek, na którym są wymagania inwestora, ograniczenia budżetu, obostrzenia planistyczne i sprawy przyziemne, życiowe. W tym wszystkim jednak musimy jako architekci szanować samych siebie i nasz czas. Praca powinna przynosić zarobek i być wykonywana na zdrowych zasadach, przy czym ważne jest to, żeby omijać zgniłe kompromisy. Jeżeli czegoś „nie czuję”, nie jestem w stanie tego robić, to wolę uczciwie o tym inwestorowi powiedzieć.
Dzielnica Wawer, w której powstało osiedle przy ulicy Kwiatów Polskich Waszego autorstwa, wydaje się trudnym obszarem do projektowania. Przeważa tu zabudowa jednorodzinna. Teren podzielony jest w dużej mierze na parcele przeznaczone do odrębnych, wydzielonych od linijki, miniosiedli, złożonych często z identycznych domów. Takich miejsc – chaotycznych na poziomie urbanistycznym – jest w Polsce wiele. Brakuje natomiast dobrych przykładów współczesnej zabudowy na takim terenie. Na czym polega trudność?
Od początku naszej działalności mierzyliśmy się z tematyką zabudowy zespołowej. Uważałem wtedy, i do dziś podtrzymuję to zdanie, że jest to zagadnienie zaniedbane projektowo przez naszą branżę. Domyślam się czemu. Po pierwsze, wypracowanie dobrych stawek za pracę w tym zakresie jest trudne, bo uchodzi ona za najprostszą, w której architekt powieli projekt jednego domu 50 razy, a po drugie, brakuje nagród w tej kategorii, co pokazała chociażby zeszłoroczna Nagroda Architektoniczna Województwa Wielkopolskiego. Taka tkanka powstaje w Polsce w zasadzie bez myślenia i bez projektowania. Na tym styku, gdzieś pomiędzy domem na wsi a blokiem w mieście widzieliśmy duże braki funkcjonalne, wręcz błędy projektowe. Po trzecie, trudnością jest chaos na poziomie planistycznym, o którym wspomniałaś. Po kilkunastu latach w branży wiem, że w Polsce panuje jedno święte prawo – prawo własności. Tym głównie różnimy się od Zachodu. W holenderskim mieście Almere, gdzie występuje duży procent zabudowy jednorodzinnej, ziemia jest często własnością miasta, dzierżawioną przez niewielkie grupy społeczne albo dewelopera. Przy udziale miasta powstają tu dobre projekty urbanistyczne, na dużą skalę. U nas natomiast patrzymy na swój skrawek ziemi, nie oglądamy się na to, co jest obok, co jest wspólne, bo ogranicza nas prawo. Na ten problem do tej pory nie znaleźliśmy jeszcze w naszej pracowni recepty. Powiem coś, co być może nie jest zbyt popularne, ale słyszałem to już od kilku zaprzyjaźnionych projektantów: sposób procedowania ustawy Lex deweloper (Ustawa o ułatwieniach w przygotowaniu i realizacji inwestycji mieszkaniowych oraz inwestycji towarzyszących – przyp. red.), a wkrótce zintegrowanych planów inwestycyjnych, jest czymś właściwym w kontekście projektowania dużych obszarów, bo wymaga obecności wszystkich odpowiedzialnych za to stron. To pomaga, ponieważ w trybie pracy warsztatowej, przy rozmowach z jednostkami miejskimi, jesteśmy w stanie zwrócić uwagę na elementy wykraczające poza spojrzenie na jedną parcelę, a istotne w skali całego założenia.
Czy pomimo komplikacji na poziomie planistycznym, projektując w trudnym kontekście, są elementy, na które niezależnie od skali chaosu warto zwrócić uwagę?
Podczas projektowania staram się patrzeć konstruktywnie – zastanawiam się, jak dawać od siebie jakość, nawet gdy jej brakuje dookoła. Zespoły jednorodzinne, które projektujemy, mają formę miejskiej akupunktury. W takim kontekście, jak ten przy ulicy Kwiatów Polskich, warto kierować się przede wszystkim skalą oraz formami, jakie występują wokół. Przy projekcie Cukrovni w Koninie sporo uwagi poświęciliśmy komunikacji samochodowej – staraliśmy się stworzyć strefę wolną od aut, bo zazwyczaj ich obecność na pierwszym planie w zespołach tej skali jest nagminna. Miasto czy samorząd mogłyby wypracować rozwiązania narzucane odgórnie: parkingi podziemne, nadziemne, wspólne, wielopoziomowe, przede wszystkim skondensowane w sposób, który uwolni przestrzeń dla pieszego. Wprowadzenie punktowego porządku może dać efekt kamienia rzuconego w wodę, wymuszającego falę pozytywnych zmian – sąsiad spojrzy na swój dom inaczej, zastanowi się, co może zmienić, bo nagle okaże się, że mieszka w tym „najbrzydszym”. Wierzę w moc inspiracji.