Anna Zawadzka-Sobieraj

Konflikt jest wpisany w zawód architekta, bo choć budując, dajemy schronienie, czyli spełniamy jedną z najbardziej podstawowych potrzeb, to równocześnie coś niszczymy – mówi Anna Zawadzka-Sobieraj w rozmowie z Aleksandrą Czupkiewicz [W WYDANIU CYFROWYM DŁUŻSZY TEKST].
Jesteś jedną ze współtwórczyń wystawy Architektki w Warszawskim Pawilonie Architektury ZODIAK. Do współpracy zaprosiłaś Annę Nauwaldt, by wspólnie przyjrzeć się sylwetce Haliny Skibniewskiej. Czy różnica pokoleniowa wpływała na Waszą współpracę?
Niespecjalnie. Być może to kwestia idei wystawy, będącej nie tylko samą ekspozycją, lecz także trwającym wiele miesięcy procesem, którego istotną częścią było poszukiwanie do projektu odpowiedniej partnerki. Rozpoczęłyśmy szkoleniem mentorek, musiałyśmy się nauczyć, jak nie zdominować młodszej od nas osoby – z jednej strony ją poprowadzić, a z drugiej nastawić się na współpracę. Wybierając do projektu architektkę, zwracałam uwagę na to, z którą z dziewczyn znajdziemy wspólny język. Oczywiście zgłaszały się do nas osoby, które już na wstępie były zainteresowane bliskimi nam tematami – w moim przypadku ekologią. Już po kilku minutach rozmowy byłam zdecydowana na przygotowanie projektu z Anią Nauwaldt. Podobało mi się jej portfolio, podejście do pracy. Najbardziej urzekły mnie wątpliwości moralne wokół budowania, rozważania dotyczące współczesnej roli zawodu. Nasza działalność bywa przecież szkodliwa dla przyrody i powinniśmy szukać sposobu na minimalizację tych strat. Wciąż jednak w procesie powstawania architektury bardziej ekscytuje nas nasze ego. Z Anią dużo rozmawiałyśmy o niebudowaniu i tu znalazłyśmy wspólny język.
Przyglądałyście się sylwetce Haliny Skibniewskiej. Jakie jej idee sprawiły, że stała się Wam bliska?
Okazało się, że Ania posiada część prywatnych zbiorów po Halinie Skibniewskiej: szkice, notatki, książki. Ja należałam do grona jej ostatnich studentek. Wówczas była ona już starszą Panią i przychodziła głównie na nasze przeglądy. Zajęcia, które prowadziła, były jedynymi w pięcioletniej edukacji, poruszającymi kwestie związane z ekologią. Stwierdziłyśmy, że ciekawie będzie zanurzyć się w zapiski Skibniewskiej i w zasadzie już na początku spodziewałyśmy się dobrych rezultatów. Naszą uwagę przykuł esej o Terenach otwartych w miejskim środowisku mieszkalnym. Zaskoczyło nas, że zarysowane w nim poglądy były znacznie bardziej radykalne niż wynikało to ze znanych nam realizacji jej autorstwa, np. Sadów Żoliborskich w Warszawie. Znalazłyśmy też projekt osiedla Białołęki Dworskiej z przełomu lat 70. i 80, współtworzony z architektką zieleni Aliną Scholtz. Towarzyszyły mu wieloletnie, dogłębne badania związane ze środowiskiem, w których analizowano kwestie gleby, wody, fauny, flory oraz sprawdzano warunki optymalne do współistnienia zarówno dla mieszkańców ludzkich, jak i nieludzkich. O tych drugich mówimy od stosunkowo krótkiego czasu, nadając przyrodzie znów osobowość. Bardzo aktualny byłby dziś też projekt przedszkola w Sokółce. Skibniewska zaprojektowała je z surowców odnawialnych: drewnianych elementów prefabrykowanych. Prosta i logiczna konstrukcja, łatwa do powtórzeni,a mogłaby z pewnością rozwiązać problemy z ówczesnym niedoborem takich placówek.
Jak treści teoretyczne Skibniewskiej wykorzystałyście w swojej pracy?
Stworzyłyśmy piętnastominutowe wideo o warszawskich terenach wartościowych przyrodniczo, mających jeszcze szansę pozostać niezabudowanymi, jak Zakole Wawerskie, którego losy obecnie się ważą. Stawiamy pytanie, czy takie miejsca będą ostoją bioróżnorodności z retencją wody, czy jednak ważniejsze okażą się potrzeba budowania i interes deweloperów. Prezentujemy też okolice Jeziorka Czerniakowskiego, które przegrały tę walkę i posłużą jako teren nowej dzielnicy dla Warszawy. Jest to kompletny i wartościowy przyrodniczo ekosystem, gdzie żyją niespotykane w mieście zwierzęta, np. bobry. W filmie wspólnie z gośćmi i gościniami rozmawiamy o sprzecznościach: budować czy nie budować? A jeśli tak, to jak to robić najlepiej? Konflikt jest wpisany w zawód architekta, bo choć budując, dajemy schronienie, czyli spełniamy jedną z najbardziej podstawowych potrzeb, to równocześnie coś niszczymy. Gdzie więc leży granica, w obrębie której powinniśmy się poruszać, chcąc budować świadomie i proekologicznie? Nie zabrakło też głosów użytkowników przestrzeni przyrodniczych, np. działkowców, dostrzegających to, co nieraz nieuchwytne dla oka planisty określającego te obszary jako nieużytki. Już samo to słowo błędnie je wartościuje.
Mówiąc o wystawie Architektki, nie sposób nie poruszyć problemu pozycji i miejsca kobiet w zawodzie. Jakie refleksje Wam w tym temacie towarzyszyły?
Dopiero w trakcie wernisażu, oprowadzeń kuratorskich i towarzyszących im wywiadów zdałam sobie sprawę, jak ważnego projektu częścią jesteśmy. Wciąż mało wiemy i mówimy o kobietach w architekturze, to nadal bardziej męski zawód. Ale jeżeli szuka się swojego miejsca, można je znaleźć. Jest coraz więcej biur prowadzonych przez kobiety, jest nas znacznie więcej na uczelniach, podczas gdy za moich czasów stanowiłyśmy zaledwie 30%. Analizując biografię Haliny Skibniewskiej, zauważyłyśmy, że wtedy panie często pracowały w parze z architektem, przeważnie z mężem. Działania na własną rękę były rzadkie. Ja poruszam się w obszarze budownictwa naturalnego, w którym współpracownikom często towarzyszy głęboka świadomość dotycząca ekologii. Nierzadko wykonawcy mają wyższe wykształcenie humanistyczne, większą otwartość, także wobec kobiet. W przypadku tradycyjnego budownictwa natomiast zdarzało mi się dzwonić po mojego partnera biznesowego, bo ekipa budowlana ignorowała mój głos. To samo powiedziane przez mężczyznę miało dla nich większą moc.