Wojciech Kolęda

Nie ma nic piękniejszego niż doświadczenie klimatu miejsca jeszcze w starych murach, a następnie obserwowanie, jak po rewitalizacji ponownie wypełnia je życie.
Przez ostatnie siedem lat pracowałeś w Grupie Arche odpowiedzialnej m.in. za rewitalizacje Cukrowni Żnin i klasztoru franciszkanek we Wrocławiu („A-m” 06/2025). W tym roku wspólnie z Piotrem Grochowskim i Przemysławem Szklarzewskim stworzyliście Stare Mury – działalność poszerzającą wiedzę o procesie projektowym przy budynkach zabytkowych. Zacznijmy od finansowania, bo wycena projektu czy wykonawstwa często jest niedoszacowana. Jak tego uniknąć?
Oczywiście zaskoczenia przy tego typu obiektach są wpisane w ich specyfikę i zdarzają się w stu procentach przypadków. Natomiast współpraca z wykwalifikowanymi w tej materii biurami architektonicznymi i profesjonalistami wykonującymi ekspertyzy konstrukcji czy np. ogólnego stanu technicznego pozwala już po pierwszej wizycie w budynku wskazać największe potencjalne problemy i zagrożenia związane z rewitalizacją. Przy tego typu inwestycjach nie można generalizować, uśredniać czy porównywać, każdy przypadek jest inny. Tak jak nowy obiekt może być bardzo tani albo bardzo drogi, tak przy rewitalizacji możemy założyć minimalną ingerencję lub odrestaurowywać każdy, najmniejszy nawet detal.
W Polsce wciąż mamy tendencję do nadmiernego wygładzania budynków. Czy w drodze do wymuskanej, wręcz sterylnej formy jest miejsce na optymalizację?
Zdecydowanie. Niektórzy inwestorzy z góry przyjmują, że ze ścian należy skuć wszystkie tynki, wyczyścić je chemicznie, doprowadzić do stanu prawie idealnego. Tymczasem stare mury często nie wymagają wymiany, bo są w świetnym stanie. Wręcz nagminnym przykładem jest doczyszczanie elewacji, do świecącej, nieskazitelnej cegły. Niewłaściwie wykonywana praca powoduje jednak większe straty niż korzyści – wypłukuje patynę i to, co trzymało cegły. Później trzeba je spajać od nowa, w wielu miejscach wymienić. Czyszcząc, zupełnie „niechcący” powodujemy, że ściany zaczynają się sypać. Częstym błędem jest też niedopasowanie narzędzi do kondycji obiektu w danym momencie i używanie np. zbyt agresywnej chemii. Ta chęć doprowadzenia budynku do jego stanu tuż po zakończeniu oryginalnej budowy nie ma sensu. Patyna czy nawet lekki „brud” świadczą o autentyczności – nie warto ich zatracać, zwłaszcza że poniesione przy tym koszty są ogromne. Można je zredukować, bo na każdym etapie procesu są kroki, które wykonuje się niepotrzebnie. Dotyczy to nie tylko momentu realizacji, lecz także projektowania.
W polskim prawie, w procedurze uzyskiwania pozwolenia konserwatorskiego nie ma konieczności konsultacji rozwiązań przed złożeniem wniosku, można zwrócić się wcześniej o zalecenia konserwatorskie. We Wrocławiu kompetencje miejskiego konserwatora powróciły do dolnośląskiego konserwatora zabytków – trudniej się zatem spotkać w szerszym gronie, bo pod opieką urzędu jest znacznie więcej budynków. Może inaczej wygląda to w mniejszych miastach?
Znów nie możemy generalizować, że w małych miejscowościach procedura działa lepiej, a w większych jest bardziej skomplikowana. Jednego jestem pewien: łączenie środowisk architektonicznego, konserwatorskiego i inwestorskiego powinno być w tym procesie wiodące. Nawet jeśli dla inwestora cel wiąże się głównie z zyskiem, a dla architekta z wykonaniem projektu, to łączy ich nadrzędna misja – uratowanie danego zabytku. Często toczymy walkę, w której inwestora traktuje się jak zło konieczne, architekta jak kogoś, kto zupełnie nie zna się na renowacji, a konserwatora jako kogoś, kto tylko utrudnia. Nie tędy droga. Obecnie uczęszczam na podyplomowe studia na politechnikach warszawskiej i lubelskiej, gdzie spotykają się nie tylko obecni i przyszli architekci, lecz także urzędnicy. Widzę, jak bardzo potrzebna jest nam wymiana myśli i doświadczeń.
Na studiach architektonicznych zajęcia z konserwacji mają bardzo historyczny wymiar. Brakuje współczesnego podejścia, pokazania odważnych przykładów, jak paryski Palais de Tokyo (proj. Lacaton & Vassal).
Edukacja i pokazywanie dobrych przykładów są kluczowe. Nie brakuje spacerów historycznych czy wydarzeń organizowanych przez podmioty takie jak ICOMOS czy różne narodowe instytuty. Często jednak kierowane są one do jednej grupy odbiorców albo bardzo wąsko komunikowane. W Starych Murach chcemy to zmienić. Zależy nam na łączeniu wszystkich uczestników procesu. To ważne, aby inwestorzy mogli spotkać się z konserwatorami oraz architektami i opowiedzieć o celach, jakie muszą osiągnąć, aby rewitalizacja była rentowna. Obie strony muszą zdać sobie sprawę z tego, że w Polsce to inwestor ratuje zabytki, wykłada pieniądze na obiekty pofabryczne, stare szpitale itd. W odpowiedzi często spotyka się z brakiem pomocy urzędu, a jeszcze wcześniej od architekta dostaje nierealny do wykonania projekt. Komercjalizacja obiektów zabytkowych jest dziś niezbędna w drodze do ich konserwacji. Nie możemy rewitalizować ich tylko pod funkcje państwowe czy muzealne, niestety nielicznie odwiedzane. Ponowne wykorzystanie budynków jest zarówno przyszłością zawodu architekta, jak i koniecznością z uwagi na kryzys klimatyczny. Nie ma nic piękniejszego niż doświadczenie klimatu miejsca jeszcze w starych murach, a następnie obserwowanie, jak po rewitalizacji ponownie wypełnia je życie. Coś niesamowitego.