Diane Davis: kobiety zbudują lepsze miasta

2020-02-26 17:37 Rozmawiała: Agata Twardoch

Poruszam się w sferze pewnego uogólnienia, stereotypu, ale jednak myślę, że kobiety mogą budować lepsze miasta, bo są otwarte na negocjacje i kwestionują hierarchiczną strukturę zarządzania, zastępując ją układem horyzontalnym – mówi Diane Davis, socjolożka i wykładowczyni Harvard Graduate School of Design. Rozmową z nią otwieramy nowy cykl poświęcony kobietom zajmującym się projektowaniem.

Dlaczego architektki? Agata Twardoch

Gdy studiowałam architekturę na początku lat 2000, szef jednej z Katedr, tej do której najtrudniej się było dostać, by przygotować dyplom, zwykł mawiać: dobrze, że kobiety studiują architekturę. Przynajmniej będą umiały dziecku wybrać ładny berecik. Inny wykładowca mówił studentkom, na tyle często, że powiedzenie to stało się krążącym na uczelni memem: Jest wiele pięknych zawodów na A. Dla przykładu: asprzątaczka. Pierwszy z nich był promotorem mojego dyplomu, drugi jest moim ojcem. Pamiętam też, że gdy siedziałyśmy z koleżanką nad jednym z konkursów – był to akurat konkurs na Dom Dostępny Muratora – kolega z roku zasugerował, że może zamiast marnować swój czas powinnyśmy wystartować w turnieju kulinarnym. Gdy ukończyłam studia z drugą lokatą na roku (pierwsza w rankingu też była dziewczyna), byłam przekonana, że mogę pracować w zawodzie i może nawet odnosić sukcesy, MIMO TEGO, że jestem kobietą. „Architektka Agatka” – konsekwentnie wyśmiewałam feminatywy, sprowadzając je do absurdu i starałam się udowodnić wszystkim, a przede wszystkim sobie, że nierówności nie istnieją, a jeżeli kobiety nie otrzymują nagród, to po prostu dlatego, że są niewystarczająco dobre. Architektura to przecież zawód merytokratyczny! Po 15 latach pracy – zarówno w roli architektki, nauczycielki akademickiej, urbanistki, jak i ekspertki – mam pełną świadomość, że kobietom jest w tym zawodzie trudniej, są w nim mniej doceniane i rzadziej nagradzane. I nie dlatego, że są niewystarczająco dobre. W książce Gdzie są architektki? dobitnie pokazuje to Despina Stratigatos, kanadyjska badaczka i historyczka architektury. W pierwszym rozdziale przytacza historyczne argumenty. Na początku kwestią pozostawało, czy kobieta w ogóle jest w stanie pracować w branży: przecież suknia będzie utrudniać jej poruszanie się na budowie, a bycie żoną i matką to praca na pełen etat. W 1911 roku Otto Bartning pisał, że kobiety tworzą architekturę kobiecą i wątłą (w domyśle – niewartą uwagi, gorszą), ponieważ zbyt skwapliwie słuchają klientów. Gdy po drugiej wojnie światowej dopuszczono do zawodu większą liczbę projektantek, a priori ograniczono ich obszar działania do kwestii domowych i kuchennych. Z tym właściwie zgadzała się nawet część samych zainteresowanych: Jean Wehrehein, praktykująca architektka z Chicago, w 1966 roku mówiła, że kobiety mają naturalną inklinację do projektowania domów: (…) wydaje się, że mężczyźni wolą duże projekty, jak biura czy gmachy publiczne, ale to ja znam się na projektowaniu kuchni. Na ile jest to tradycja, na ile biologia, nie wiem – powiedział z kolei w 1971 roku Marcel Breuer w rozmowie z Ritą Reif – ale jak dotąd nie mamy wielu wielkich architektek. W tym samym czasie Breuer zatrudniał wiele kobiet jako kreślarki, doceniając ich precyzję i staranność, uważał jednak, że bycie samodzielnym kreatywnym architektem jest dla nich za trudne. W 1989 roku pojawiła się bodaj najbardziej znana wypowiedź w dyskusji na temat szklanego sufitu i dyskryminacji kobiet w branży. W tekście Room at the Top? Sexism and the Star System in Architecture Denise Scott Brown, planistka i architektka, nauczycielka akademicka oraz wspólniczka i żona Roberta Venturiego, przedstawiła problemy, z jakimi mierzyć musi się architekt, tylko dlatego, że jest kobietą. Choć większość opisywanych przez nią kwestii związana była z ogólnym problemem stosunków męsko-damskich obowiązujących w krajach anglosaskich w drugiej połowie XX wieku, w przypadku architektek były one szczególnie uciążliwe. Architektka nie mogła pójść z klientami na biznesową kolację, bo te odbywały się w męskim gronie. A nawet jeżeli samą kolację spożywano w towarzystwie mieszanym (tzw. wives dinners), potem towarzystwo rozchodziło się do stolików damskich i męskich. Ale te drobne codzienne uciążliwości prowadziły nie tylko do tego, że kobietom trudniej było zdobywać klientów i zlecenia, ale także do tego, że marginalizowana była ich rola. Wszyscy słyszeli o „kaczce Venturiego”, z tym, że właściwie wymyśliła ją Denise. Gdy publicznie zwróciła na ten fakt uwagę, zalała ją fala krytyki i oburzenia. Historia pokazała, że Denise Scott Brown słusznie obawiała się wykluczenia. Mimo że od początku lat 60. Robert Venturi i Denise Scott Brown pracowali razem, większość realizowanych projektów powstawała podczas wspólnych rozmów i analiz, razem także napisali najważniejsze książki (np. wydane w 1972 roku Learning from Las Vegas), w 1991 roku nagrodę Pritzkera otrzymał sam Robert. Scott Brown była bardzo rozczarowana, zbojkotowała ceremonię i wielokrotnie odnosiła się do kwestii publicznie. Rozumiała jednak, że nie była to jedynie sprawa personalna, ale kwestia kulturowa; choroba dotykająca wszystkie architektki i całą architektoniczną branżę. Był to S.A.D. – Star Architect Disorder – syndrom starchitekta. Przypadłość, która nie tylko sprawiła, że zmarginalizowano Denise Scott Brown, ale też powoduje, że doceniamy bardzo konkretny typ architektury i postawę ubranych na czarno demiurgów z nieznoszącą sprzeciwu pewnością deklarujących, jak powinien wyglądać świat. Z tej estymy, którą darzymy bezkompromisowych twórców, często wykorzystujących architekturę do stawiania pomników samym sobie, wynika co i kogo nagradzamy. Wśród 280 laureatów najważniejszych nagród architektonicznych (RIBA Awards, AIA Awards, Pritzker Prize) znalazło się jedynie sześć kobiet – w sumie mniej niż dwa procent. Do dzisiaj nagrodę Pritzkera otrzymała tylko jedna kobieta – Zaha Hadid i również za dzieła, które (by ponownie zacytować Otto Bartninga) są zaprzeczeniem tego, co kobiece i wątłe. To samo schorzenie sprawiło, że wykreowaliśmy nawet starurbanistę (Jan Gehl), czyli samotną gwiazdę w zawodzie opartym, jak mało który na dialogu i kooperacji. Piszę MY, bo nie mam wątpliwości, że wina nie leży jedynie po stronie mężczyzn. Już Denise Scott Brown mówiła o postawie kobiet, które wycofują się i chowają w cień mężczyzn, oddając im głos i przypisując wspólne sukcesy. Piętnaście lat po zakończeniu studiów w mojej rozprawie habilitacyjnej odniosłam się do adaptacji zabytkowej szkoły na mieszkania: jako architektce szkoda mi budynku, który z powodu dodanych balkonów stracił zabytkowy charakter, ale jako urbanistka cieszę się, że w śródmieściu będzie więcej mieszkań. W recenzji wydawniczej mojej pracy szanowany pan profesor dopisał do tego zdania uwagę: a jako kobieta boję się, że balkon trzeba będzie sprzątać. Wtedy postanowiłam przestać udawać, że kwestia kobiet wykonujących szeroko pojęty zawód architekta i urbanisty nie istnieje. Postanowiłam poszukać kobiecych wzorców w zawodzie i pokazać, że jest wiele architektek, urbanistek i związanych z kreowaniem środowiska architektonicznego ekspertek, zasługujących na to, by świat zobaczył ich osiągnięcia. Rozmową z amerykańską socjolożką Diane Davis rozpoczynam cykl wywiadów z kobietami w naszej branży. Podzieliłam go na trzy kategorie: Architektki, Urbanistki i Teoretyczki. Trzecią kategorię traktuję najszerzej. Znajdzie się w niej miejsce nie tylko dla kobiet piszących o architekturze i pracujących na uczelniach, ale także dla urzędniczek i działaczek miejskich. Chciałabym, żeby kolejne pokolenia młodych architektek, których na uczelniach jest coraz więcej, nie musiały zaczynać kariery z przeświadczeniem, że są niewystarczająco dobre tylko dlatego, że są kobietami.

Szukasz innych wydań ?

Sprawdź archiwum