Piotr Żabicki

2020-04-23 14:26 Rozmawiała: Maja Mozga-Górecka
Piotr Żabicki
Autor: fot. Mariusz Bykowski / IARP Piotr Żabicki

W pracowni staramy się o to, by pielęgnować ideowość: realizowaliśmy projekty „pro bono”, nie dla pieniędzy i sławy – o zrównoważonym rozwoju, inicjatywie Architekci dla Klimatu i łączeniu działalności naukowej i społecznej z projektowaniem na „masową skalę” z Piotrem Żabickim rozmawia Maja Mozga-Górecka.

Kompleks Wola Retro obejmuje modernistyczny obiekt Lacherta i Szanajcy. W nowych budynkach brak wyrazistych odniesień do tego zabytku. Jak budował Pan z nim dialog?

Zawsze odnosimy się do kontekstu i można to zrobić na wiele sposobów. W tym przypadku problemem, jeśli chodzi o bezpośrednie nawiązania, była odmienna skala nowej i starej zabudowy. Na warszawskiej Woli przed wojną dominowały niskie, przemysłowe obiekty i taki jest dawny magazyn Instytutu Ubezpieczeń Społecznych. Dziś dzielnica ta aspiruje do miana warszawskiego Manhattanu, co widać także w bezpośrednim otoczeniu budynku. Miasto ma nowe potrzeby, gęstnieje i pnie się w górę. Dlatego dialog starego z nowym poprowadzony został nie w odniesieniu do skali, a w obrębie elewacji. Zrezygnowaliśmy ze ściany kurtynowej, maksymalnego przeszklenia typowego dla współczesnych biurowców, na rzecz reliefowej fasady. Stąd glify zacieniające, zmienna głębokość i szerokość okien, rytm, który w ogromnej skali obiektu miał działać jak obraz wielkopowierzchniowy w mieście. To nieco przekorne nawiązanie, które ma pokazać, że żyjemy w innych czasach. Powtarzając rytm okien przedwojennego budynku Lacherta i Szanajcy, nie uzyskalibyśmy właściwego, atrakcyjnego dla współczesnego człowieka efektu. Nie są to łatwe w odbiorze nawiązania, ale nasz Wolf Bracka (Vitkac) też rozmawia ze Smykiem, a nie wszyscy ten dialog dostrzegają.

Pana praca naukowa obejmuje tematy zrównoważonego rozwoju, bierze Pan udział w akcji Architekci dla Klimatu. Jak to się na co dzień przekłada na Pana aktywność zawodową? Niewiele miejsca w Pana projektach zajmuje zieleń.

Powierzchnia zielonych dachów w naszym projekcie konkursowym kampusu Ochota UW w Warszawie była ogromna, ale tam miała ona sporo uzasadnień i brak ograniczeń. W śródmiejskich uwarunkowaniach, gdy zabudowa obejmuje 100% działki, to trudno męczyć zieleń na podłożu, które nie daje optymalnych warunków wegetacji, bo plan miejscowy ściśle reguluje wysokość, a planowana przez inwestora liczba kondygnacji wypełnia ten limit „na styk”. Nierealne jest dziś w polskich warunkach wymaganie od komercyjnego inwestora, by zrezygnował z jednej kondygnacji na rzecz zielonego dachu. Jednocześnie przestrzegam przed utożsamianiem ekologicznej architektury tylko z zielonymi ścianami i dachami. Jest szereg rozwiązań, które służą oszczędzaniu zasobów środowiska. Dla mnie bardzo ważna jest szeroko pojęta optymalizacja projektu. Nie tylko energetyczna, ale też dążenie do racjonalnego układu funkcji (w tym komunikacji), dbałość o to, by użytkowanie budynku i jego adaptacja do nowych potrzeb nie były kosztowne, świadomy dobór materiałów.

W poście na Facebooku przedstawił się Pan jako idealista, który chce zmieniać świat na lepsze. Czy jako partner w jednym z największych biur architektonicznych w kraju może Pan sobie na to pozwolić?

Nie widzę tu konfliktu i wydaje mi się, że w naszej pracowni jest wielu pozytywnie zakręconych idealistów. Domyślam się w pytaniu ukrytej tezy, że w dużej pracowni trudniej zachować ideały, bo realizujemy projekty na „masową skalę”, głównie z korporacyjnym klientem obwarowanym swoimi wytycznymi i standardami. Inwestorzy są różni, ale duża część z nich nam ufa i daje wolną rękę w projektowaniu, wskazując tylko kluczowe wskaźniki odnośnie budżetu inwestycji oraz jej parametrów powierzchniowych i funkcjonalnych. To bardzo motywuje i prowadzi do dobrych rezultatów, o ile oczywiście budżet nie jest skrajnie mały, a PUM nie jest „wyżyłowany na maksa”. Z rozmów z moimi koleżankami i kolegami z mniejszych pracowni wynika, że wcale nie jest im łatwiej realizować swoje wizje. Na przeszkodzie oprócz katastrofalnie niskich wynagrodzeń za projekty, stoi powszechny brak świadomości wagi przestrzeni i estetyki, dominujące u inwestorów podejście do „maksymalnego wyzysku przestrzeni” i postawa „wolnoć Tomku w swoim domku”, fatalna legislacja i upadek planowania przestrzennego. W pracowni staramy się o to, by pielęgnować ideowość: realizowaliśmy projekty „pro bono”, nie dla pieniędzy i sławy, jak schronisko dla psów czy wnętrza szpitala dla dzieci, a sporo osób angażuje się też w działalność naukową czy społeczną. Tłumaczymy inwestorom, że nie tylko PUM się liczy i czasem warto go ograniczyć, bo są jeszcze inne ważne kwestie: np. budowanie wizerunku inwestora przez wysoką jakość architektury. Pewnie znalazłoby się wielu inwestorów, którzy doprowadziliby budynek Lacherta i Szanajcy do ruiny i wyburzyli go. Nadchodzą czasy, w których odpowiedzialny architekt, zamiast wyburzać istniejące struktury, będzie je adaptował do nowych celów. Takie myślenie było obce modernistom, którzy dążyli do wymiany zasobów też w imię idei. Tymczasem architektura musi się dziś przestawić na przetwarzanie istniejących struktur, bo jest to zdecydowanie mniej uciążliwe dla środowiska niż budowanie od nowa.

Szukasz innych wydań ?

Sprawdź archiwum